poniedziałek, 15 maja 2017

Od Spalding'a Pharoah'a C.D Rachel Californii

Zaśmiałem się pod nosem gdy zobaczyłem, że matka kasztanki wysyła mi znaczne sygnały do tego, żebym odpi**dolił się od jej córki. Haaa... Chciałoby się. Skarogniada klacz, była ponownie w ciąży, jednakże niewiadome było to z jakim ogierem. Możliwe, że mógłby być to pełny brat lub siostra drogiej Rachel, która teraz spokojnie skubała trawę.
- Oho - powiedziałem na widok człowieka, który zdecydowanie za mocno machał moim uwiązem, którego można było rozpoznać z daleka. Był praktycznie cały poobdzierany, a jego skóra zaczęła pękać w co niektórych miejscach przez moje nadmierne szarpanie się. - No to teraz tylko trzymać kciuki żeby potrafił mnie zahamować - parsknąłem i zarzuciłem łbem.
- No to powodzenia - rzekła klacz i wróciła do poprzedniego zajęcia, czyli szukania co raz to lepszej kępki trawy. Poczułem lekkie klepnięcie z boku łopatki i szybkie zapięcie łańcuszka na moim kantarze, który połyskiwał w świetle promieni słonecznych, które w tym dniu naprawdę mocno doskwierały.

~*~

- Pomiar, który właśnie wykonam, zadecyduje o tym czy pobiegnie na jakiejś gonitwie, a jeżeli pobiegnie to na jakiej. - Powiedział trener na jednym tchu i wyjął z kieszeni swoich jeansowych spodni stoper, którego blaszka ładnie opalizowała na złoto. Poczułem nagłe szarpniecie za wodze, co wywołało u mnie nerwy i puściłem delikatnego barana, który i tak dla widzów był czymś potężnym i silnym. Startboks wysunął się na sam środek toru, a mój instynkt od razu powiedział: Nie pisze się na to, ja już podziękuję. Po wielokrotnych próbach, które kończyły się porażką i wielokrotnym kąsaniem opiekunów, sam wszedłem do wąskiej przestrzeni i poczekałem na sygnał, który miał być oznaką wystartowania. Zaliczyłem naprawdę dobry start, który szybko przeobraził się w ogromnej szybkości cwał, nie zwracając uwagi na dosiadającego mnie mężczyzne, biegałem tak jak chciałem i tam gdzie chciałem. Jednakże utrzymywałem się cały czas przy wewnętrznej bramce by tylko skrócić sobie zakręty, które dodawały by wiele do czasu. Zabrałem jeszcze więcej wodzy i przyspieszyłem na ostatniej prostej, która bardzo szybko dobiegała końca.
- Zwolnij! Trzymaj go na samym końcu! - Krzyknął trener, lecz było już za późno, ponieważ wpadłem na bramkę z niemałym impetem, tracąc przy tym dosiadającego mnie jeźdca, który był prawdopodobnie najlepszym jaki mnie dosiadał.
- Pobiegnie w San Vincente Stakes - zaczął mężczyzna, który stukał palcami w notes. - Ma bardzo dobry czas, ale już na samym końcu wiedz, że musisz go mocno wstrzymywać, ponieważ sytuacja ta będzie się powtarzała non stop, a chyba tego nie chcemy, prawda? - Zaśmiał się i poklepał moją suchą szyję. Poczułem ulgę gdy czarnoskóry facet zdjął ze mnie cały osprzęt i normalnie mnie puścił, bez żadnego odprowadzenia na padok, tylko po prostu mogłem pójść gdzie chce i kiedy chcę. Jednakże teraz nie pragnąłem niczego innego niż spotkanie z Rachel Californii, by pochwalić jej się tym, że już niedługo jadę na pierwszą w moim życiu gonitwę dla trzylatków. Pogalopowałem szybko na wspólny padok i z daleka krzyknąłem.
- Jadę na San Vincente Stakes! Jadę na gonitwę!
- Fajnie było wpaść na belkę?
- Nieprzyjemne uczucie, ale cóż poradzić? - Zaśmiałem się i delikatnie trąciłem klacz.

<Rach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz