Szarpałem łbem do góry, by uwolnić się z uścisku rąk mężczyzny, który dzielnie ciągnął mnie do przodu. Tupałem w miejscu, żeby wyrazić swój sprzeciw na dalsze wejście w głąb stajni, która była wręcz przeogromna. Wszystkie konie rżały, parskały, bądź wydawały z siebie żałosne kwiknięcia. Nie ukrywając, byłem masakrycznie zmęczony po całej podróży i nie miałem już sił na odstawienie jakiegoś numeru. Przeciąłem zębami powietrze, gdy zobaczyłem jak jakiś ogier kładzie uszy po potylicy. Będzie tego żałował, już ja się o to postaram. Nagle mój wzrok przyciągnęła do siebie kasztanowata klacz, która najprawdopodobniej zmęczona treningiem, leżała na ściółce okryta granatową derką. Sam miałem na sobie derkę, lecz była ona koloru szmaragdowego. Nie zdążyli mi jeszcze jej zdjąć... Jeśli nie zdejmą mi jej na noc to mogą już się z nią pożegnać. Wracając do klaczy, która mimowolnie zerkała na mnie swoimi bursztynowymi oczami. Fulblutka była intrygująca, ciekawa. Intrygowała mnie samą swoją obecnością i swoim zapachem. Na jej czole malowała się biała gwiazdka, która teraz wręcz znikała pod grzywką kasztanki. Zatrzymałem się w miejscu i zaparłem się swoimi kopytami, przez co stajenni nie mieli szans żeby mnie ruszyć.
- Spalding Pharoah, miło mi - rzekłem, po czym zlustrowałem otoczenie, które wręcz wrzało z emocji.
- Eee.. Rachel California - odpowiedziała.
- Weźcie już zamknijcie swoje ryje - parsknąłem, a już po chwili pokłusowałem przed siebie, ciągnąc za sobą conajmniej trzech facetów, którzy teraz jechali kolanami po posadzce stajni. Będąc dumny ze swojego czynu, wszedłem do boksu, na którym widniała tabliczka:
Spalding Pharoah
American Pharoah x Sky Beauty
09.10.2014r.
Stajenni szybko zamknęli boks i zabezpieczyli je tymi swoimi środkami bezpieczeństwa, które bez problemu dało się pogromić jednym kopnięciem. Ustawiłem się dokładnie przed drzwiami boksu i oparłem swój łeb o jedną z krat. Szybko jednak w moje oczy rzucił się siwy koń, który stał w boksie obok.
- No cześć słodziutki - zaszydziłem po czym pierwszy raz uderzyłem w wewnętrzną ścianę.
- Zostaw mnie w spokoju, jestem zmęczony treningiem - wycharczał i ułożył się na ściółce.
- No i co? Ja jestem zmęczony podróżą i jakiejś wielkiej dramy z tego nie robię - bąknąłem, i ponownie, lecz tym razem mocnej uderzyłem w ścianę, która szybko zadrżała. Nagle usłyszałem dźwięk, który oznaczał to, że któryś z koni gwałtownie wstał.
- Do chol**y, zostaw go w spokoju! - Krzyknęła Rachel i położyła uszy wzdłuż szyi.
- Śmiesznie wyglądasz, jak się złościsz - rzekłem i cicho wypuściłem powietrze. Kasztanowata klacz stała po drugiej stronie o boks dalej, ale można było zauważyć znaczną różnicę w naszym wzroście, jak i naszej budowie, która na prawdę mocno się różniła. Kasztanka była zdecydowanie drobniejsze ode mnie, a jej nogi były jeszcze chudsze od tych, które ja posiadam.
- Nie denerwuj się, złość piękności szkodzi, a chyba nie chcemy żebyś została brzydkim kaczątkiem? - Zaśmiałem się, a już za chwilę po raz kolejny uderzyłem w drewno dzielące mnie i siwego ogiera, który nie zwracając uwagi na mnie, oddał się w objęcia Morfeusza.
- Idiota... - mruknęła California. Po raz kolejny zniknęła za przednią częścią boksu, a ja wiedząc, że będzie to nieprzespana noc, zacząłem monotonnie uderzać o drewno, który delikatnie ustępowało nacisku.
<Droga Rachel? Daj mi trochę czasu na rozkręcenie się <3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz