Pogalopowałem za klaczą na przeciwny koniec padoku, który kończył się tuż pod laskiem.
- Kochanie, wiesz, że jak będziesz uciekała to ja Cię tym bardziej dogonię? - Powiedziałem i zmierzyłem ją wzrokiem. Słyszałem tylko głośny oddech klaczy, która z każdą chwilą stawała się co raz bardziej zła.
- Nie masz prawda tak do mnie mówić! Teraz precz z mojego padoku. - Krzyknęła i zadrżała z emocji.
- Nie myśl sobie, że to już koniec - rzekłem, a już po chwili znalazłem się po drugiej stronie płotu, który i tak nic już nie dawał, ponieważ każdy ogier rozmawiał już z klaczą. Zamyślony spojrzałem na oddzielne padoki, które znajdowały się dość blisko naszego. Stał tam osamotniony kasztan, który bardzo mi kogoś przypominał. California Chrome. Czyżby ojczulek tejże Rachel, która jeszcze przed chwilą dziabnęła mnie w szyję? Parsknąłem z politowaniem, gdy zobaczyłam że kasztanowata klacz delikatnie przechadza się wzdłuż kroku, ale ukradkiem spogląda na dumnie stojącego wierzchowca. W mojej głowie pojawiła się żmudna myśl braku jakiegokolwiek treningu, którego tak bardzo potrzebowałem. Mając na celu zwrócenie na siebie uwagi, zwróciłem się w stronę furtki od padoku, która była wykonana solidnie, ale ja, Spalding Pharoah sobie nie poradzi? Szybko naparłem na bramkę, która pod wpływem nacisku zaczęła trzeszczyć, ale ani drgnęła. Zdenerwowany odwróciłem się zadem i zasadziłem solidnego kopa w drewnianą belkę, która szybko pękła. Dumnie uniosłem nogi do góry i niczym arab zacząłem kłusować po wyłożonej kamieniem ścieżce. Zdenerwowany California Chrome położył po sobie uszy, gdy przechodziłem tuż obok jego padoku.
- Z pana córki to nieźle ziółko jest - parsknąłem, ale nie zatrzymałem się, szukając przed sobą stajennych.
- Z Ciebie też jak widać - mruknął i kłapnął ostrzegawczo zębami. Zaśmiałem się pod nosem, a już po chwili wkroczyłem dumnie do stajni koni skokowych i ujeżdżeniowych.
- Harrenhall, widziałaś może gdzieś stajennego? - Zapytałem pierwszej lepszej klaczy, która posiadała na pysku ładną odmianę.
- Och Spalding Pharoah... Widziałam, poszedł tam gdy skończył chwalić mój ruch - rzekła i dumnie się wyprostowała. Kiwnąłem głową na dziękuję i pokłusowałem na sam koniec stajni. W paszarni stał malutki mężczyzna, który był najprawdopodobniej dżokejem oraz mocno zbudowany stajenny.
- O, o wilku mowa - powiedział koniarz i chwycił szybko za uwiąz, leżący na worku z paszą bliżej nieokreślona dla mnie.
~*~
Poczułem mocny nacisk na dziąsła, który utwierdził mnie w przekonaniu, że mężczyzna siedzący na mnie chce już zahamować. Jednakże ja nie zwracałem na to uwagi, ponieważ mnie nie uda się od tak zatrzymać, przecież trzeba mieć chociaż trochę frajdy, nie? Robiłem już czwarte okrążenie naprawdę szybkiego galopu, ale nie czułem żadnego zmęczenia, jedyną częścią ciała, która była mokra od potu jest szyja, po której pot zamieniał się po woli w pianę.
- Zatrzymaj go już - powiedział trener. - Nie baw się z nim, bo się przemęczy.
- Jakbym tylko potrafił! - Krzyknął, a ja nagle stanąłem jak wryty, pozbywając się przy tym jeźdźca, który był pochylony w półsiadzie. - Jeb**y potomek American'a Pharoah'a! Diabeł wcielony, cho**a! - Krzyknął blondwłosy dżokej, który szarpnął mnie za wodze, podnosząc się z podłoża. Gwałtownie poderwałam swoje przednie nogi ku górze i stanęłam dęba, a blondyna wiszącego na wodzach również podniosłem ku górze. Parsknąłem ze szczęścia, gdy zobaczyłem, że trener i mój właściciel zwijają się ze śmiechu. Uradowany wróciłem na ziemię, lecz nie na długo dano mi być spokojnym, ponieważ już po chwili wyskoczyłem przez barierkę dzielącą tor, a inne tereny ośrodka.
- Co za koń! - Krzyknął stajenny, ale już po chwili jego umięśnione łapska złapały mnie za grzywę i wodze, co sprawiło mi niemały ból. Zatopiłem swe żeby w przedramieniu mężczyzny, a ten odskoczył jak poparzony. Dumny z siebie pokłusowałem do stajni i w pełnym osprzęcie wkroczyłem do ostatniego boksu, który przypisany był mi. Wszystkie wierzchowce grzecznie zajadały się kolacja, prócz mnie i dwóch kasztanów stojących obok siebie.
- Nie chcę żebyś zadawała się z tym diabłem - bąknął California Chrome i rzucił ostre spojrzenie swojej córce.
<Rachel California? Coś mi nie idzie :-:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz