Z tej strony administratorka główna, bardzo przepraszam za nieobecność i brak aktywności z mojej strony, po prostu trochę się w życiu nie poukładało i nie miałam czasu na bloga...
Dziś jednak powracam do was z tym postem i zamierzam uaktywnić znów bloga ^^
Pytanie tylko czy chcecie pisać w postaci konia czy człowieka... ogólnie miałam dość fajny pomysł na Akademię, mogę wszystko zmienić i dodać nową fabułę, albo lecimy starą... powstanie na ten temat ankieta :D
Po za tym:
Wprowadzimy czystki na blogu. Niestety lub stety... ale formularze zostaną zapisane przez administrację, więc jak ktoś będzie chciał zawsze może wrócić :) To tyle! Do usłyszenia!
~Rachel California
wtorek, 29 sierpnia 2017
sobota, 20 maja 2017
Od Elayzy
- Mówisz serio?! - usłyszałam donośny głos Samuela. Podniosłam głowę z
ziemi, uważnie nasłuchując, co się dzieje. Ktoś szedł w stronę stajni, w
której znajdował się mój boks, jak i innych koni. Po ziemi w
pomieszczeniu rozległo się stukanie butów do jazdy.
- Tak, serio. Dlatego chciałbym, by została już dokładnie obejrzana oraz przygotowana, w czym musisz mi pomóc, jako jej opiekun – teraz odezwał się jeden z trenerów. Zastrzygłam uszami, wystawiając nogi do przodu i ociężałe podnosząc się z ziemi. Mężczyźni byli dopiero w połowie stajni, gdy wystawiłam szyję przez specjalny otwór, by ich przywitać. Na twarzy Samuela od razu rozgościł szeroki uśmiech, przez co zaczął szybciej do mnie podchodzić, w końcu obejmując moją głowę rękoma.
- Popatrz, nawet już wstała. Ma niesamowity słuch – zaczął, gładząc mnie po lewej stronie głowy. Cicho parsknęłam, mrugając oczami.
- Tak, tak… Wyprowadź ją, po to tu przyszliśmy, a nie, byś ją cały czas rozpieszczał. Myślisz, że nie zauważyłem jabłka za twoimi plecami? - powiedział starszy mężczyzna, pokazując palcem na stajennego, który się zaśmiał. Jabłko? Energicznie machnęłam głową w stronę twarzy chłopaka, niechcący go uderzając. Ktoś powiedział „jabłko”? Ten poklepał mnie po pysku, sięgając za siebie i wyjmując owoc. Moje ulubione… Przystawił mi czerwony przedmiot do pyska, który z rozkoszą pochłonęłam. Po zjedzeniu jeszcze raz parsknęłam, jednak tym razem głośniej. Po chwili już wychodziłam ze stajni ciągnięta przez Samuela na linie. Patrzyłam na różne rzeczy wokół mnie jak dwójka koni trenujących właśnie na lonżownikach. Nieznacznie przechyliłam głowę bardziej w ich stronę, jednak poczułam, jak czarnowłosy stajenny ciągnie mnie w drugą stronę. Grzecznie się posłuchałam, skręcając w lewo. Minęłam się właśnie z dużym karym ogierem, gdy trener otworzył bramkę od padoku, do którego kierował mnie Samuel. Odpiął linkę, dając mi znać, bym śmiało poszła do przodu, co wykonałam. Pokłusowałam w głąb zielonego i ogrodzonego terenu, na końcu zakręcając, zwalniając do stępu i podchodząc do mojego opiekuna, który już wyciągał dłonie, by objąć moją głowę. Przymknęłam oczy, czując, jak delikatnie gładzi mnie po chrapach, jadąc w górę do uszu, za którymi nawet mnie podrapał, na co parsknęłam.
- Dobra, zaraz powinien przyjechać weterynarz, by ją dokładnie zobaczyć. Wyjdę mu na spotkanie, by nie musiał nas szukać – zawiadomił nas starszy człowiek, wychodząc z padoku i oddalając się od naszego towarzystwa. Zamrugałam oczami, wyraźnie zaciekawiona. Samuel uśmiechnął się, stając przy moim lewym boku i patrząc w moje niezasłonięte przez grzywę oko.
- Wiesz co, Snow Queen… Może nie wiesz, ale już za dwa miesiące weźmiesz udział w wystawie koni w Louisville. Dlatego jesteś tu i dlatego weterynarz do ciebie jedzie. Cieszysz się? - na końcu swojej wypowiedzi zadał mi pytane. Czy ja się cieszę..? Po raz kolejny parsknęłam, kierując głowę bardziej w stronę chłopaka, lekko go trącając. Ten się zaśmiał, kładąc swoje dłonie na moich policzkach.
- Wygrasz tę wystawę. Jestem tego pewien – wyznał, na końcu całując mnie w chrapy. Powoli mrugnęłam oczami, spoglądając na niego. Chciałabym… Ciekawe, czy mama byłaby wtedy ze mnie dumna. Ciekawe, czy w ogóle tam będzie. Wtedy przed moimi oczami stanął obraz klaczy o również białej sierści z włosiem, jednak o odcień ciemniejszy, niż mój. Wpatrywała się we mnie swoimi również ciemnymi oczami. Zawsze mi powtarzała, że mogłabym być jej siostrą, a nie córką, bo po ojcu, jedyne co odziedziczyłam, to większość cech charakteru i zdolności. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Skierowałam uszy w prawą stronę, uważnie nasłuchując. Wychwyciłam stąpanie konia oraz delikatny chód człowieka. Nieznacznie obróciłam głowę w stronę, skąd zmierzali. Zobaczyłam jakiegoś człowieka, który ciągnął za sobą konia. Przeszli obok nas, po czym weszli na padok centralnie obok tego, na którym ja się znajdowałam.
- Mamy sąsiadów, Snow Queen – odezwał się Samuel, klepiąc mnie po szyi, na co lekko się wzdrygnęłam.
<Ktoś chętny?>
- Tak, serio. Dlatego chciałbym, by została już dokładnie obejrzana oraz przygotowana, w czym musisz mi pomóc, jako jej opiekun – teraz odezwał się jeden z trenerów. Zastrzygłam uszami, wystawiając nogi do przodu i ociężałe podnosząc się z ziemi. Mężczyźni byli dopiero w połowie stajni, gdy wystawiłam szyję przez specjalny otwór, by ich przywitać. Na twarzy Samuela od razu rozgościł szeroki uśmiech, przez co zaczął szybciej do mnie podchodzić, w końcu obejmując moją głowę rękoma.
- Popatrz, nawet już wstała. Ma niesamowity słuch – zaczął, gładząc mnie po lewej stronie głowy. Cicho parsknęłam, mrugając oczami.
- Tak, tak… Wyprowadź ją, po to tu przyszliśmy, a nie, byś ją cały czas rozpieszczał. Myślisz, że nie zauważyłem jabłka za twoimi plecami? - powiedział starszy mężczyzna, pokazując palcem na stajennego, który się zaśmiał. Jabłko? Energicznie machnęłam głową w stronę twarzy chłopaka, niechcący go uderzając. Ktoś powiedział „jabłko”? Ten poklepał mnie po pysku, sięgając za siebie i wyjmując owoc. Moje ulubione… Przystawił mi czerwony przedmiot do pyska, który z rozkoszą pochłonęłam. Po zjedzeniu jeszcze raz parsknęłam, jednak tym razem głośniej. Po chwili już wychodziłam ze stajni ciągnięta przez Samuela na linie. Patrzyłam na różne rzeczy wokół mnie jak dwójka koni trenujących właśnie na lonżownikach. Nieznacznie przechyliłam głowę bardziej w ich stronę, jednak poczułam, jak czarnowłosy stajenny ciągnie mnie w drugą stronę. Grzecznie się posłuchałam, skręcając w lewo. Minęłam się właśnie z dużym karym ogierem, gdy trener otworzył bramkę od padoku, do którego kierował mnie Samuel. Odpiął linkę, dając mi znać, bym śmiało poszła do przodu, co wykonałam. Pokłusowałam w głąb zielonego i ogrodzonego terenu, na końcu zakręcając, zwalniając do stępu i podchodząc do mojego opiekuna, który już wyciągał dłonie, by objąć moją głowę. Przymknęłam oczy, czując, jak delikatnie gładzi mnie po chrapach, jadąc w górę do uszu, za którymi nawet mnie podrapał, na co parsknęłam.
- Dobra, zaraz powinien przyjechać weterynarz, by ją dokładnie zobaczyć. Wyjdę mu na spotkanie, by nie musiał nas szukać – zawiadomił nas starszy człowiek, wychodząc z padoku i oddalając się od naszego towarzystwa. Zamrugałam oczami, wyraźnie zaciekawiona. Samuel uśmiechnął się, stając przy moim lewym boku i patrząc w moje niezasłonięte przez grzywę oko.
- Wiesz co, Snow Queen… Może nie wiesz, ale już za dwa miesiące weźmiesz udział w wystawie koni w Louisville. Dlatego jesteś tu i dlatego weterynarz do ciebie jedzie. Cieszysz się? - na końcu swojej wypowiedzi zadał mi pytane. Czy ja się cieszę..? Po raz kolejny parsknęłam, kierując głowę bardziej w stronę chłopaka, lekko go trącając. Ten się zaśmiał, kładąc swoje dłonie na moich policzkach.
- Wygrasz tę wystawę. Jestem tego pewien – wyznał, na końcu całując mnie w chrapy. Powoli mrugnęłam oczami, spoglądając na niego. Chciałabym… Ciekawe, czy mama byłaby wtedy ze mnie dumna. Ciekawe, czy w ogóle tam będzie. Wtedy przed moimi oczami stanął obraz klaczy o również białej sierści z włosiem, jednak o odcień ciemniejszy, niż mój. Wpatrywała się we mnie swoimi również ciemnymi oczami. Zawsze mi powtarzała, że mogłabym być jej siostrą, a nie córką, bo po ojcu, jedyne co odziedziczyłam, to większość cech charakteru i zdolności. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Skierowałam uszy w prawą stronę, uważnie nasłuchując. Wychwyciłam stąpanie konia oraz delikatny chód człowieka. Nieznacznie obróciłam głowę w stronę, skąd zmierzali. Zobaczyłam jakiegoś człowieka, który ciągnął za sobą konia. Przeszli obok nas, po czym weszli na padok centralnie obok tego, na którym ja się znajdowałam.
- Mamy sąsiadów, Snow Queen – odezwał się Samuel, klepiąc mnie po szyi, na co lekko się wzdrygnęłam.
<Ktoś chętny?>
piątek, 19 maja 2017
Elayza!
Imię: Elayza
Pseudonimy: El, Eli, Ela, Elay, pieszczotliwie zwana przez opiekuna (Samuela) „Snow Queen”.
Wiek: Dosyć niedawno skończyła dopiero dwa lata.
Rasa: NN
Pochodzenie: Matka była wystawową klaczą o dźwięcznym imieniu
Enchatress, a jej ojcem był profesjonalny skoczek Jump Scare, który
zajął się reprodukcją po zakończeniu kariery. Gdy ostatni raz widziała
matkę, ta była drugi raz w ciąży, niestety Elayza nie widziała swojego
rodzeństwa, lecz wie, że miał to być ogier, który zostałby nazwany
Elaynor.
poniedziałek, 15 maja 2017
Od Rachel Californii C.D Spalding'a Pharoah'a
Spojrzałam niepewnie na ogiera, a potem schyliłam nieco głowę jedząc obok niego trawę, gdzieś w oddali zauważyła rodziców rozmawiających przy płoci i kładli uszy po sobie spoglądając na nas. Wkrótce jednak ojciec miał wyjechać ze stadniny nie wiedzieć dokąd, w ogóle nie wiedziałam po co tu przyjechał. Nie potrzebowałam go jako źrebie i nie potrzebuje go teraz... tak mi się wydaje. W sumie nic specjalnego do mojego życia nie wniósł, a zmienić raczej mnie nie zmieni.
- A ty?- Zapytał
- Co ja?
- Startujesz w czymś?- Dopytywał się ciekawski, a moje uszy momentalnie odwróciły się w tył.
- W najbliższym czasie nie, ale trener to rozpatruje.- Parsknęłam przeżuwając wszystko dokładnie i połykając. Chciałabym pobiec znów w jakiejś gonitwie, nie ukrywam z drugiej strony teraz miałam spokój od reporterów i innych ciuli z ula, których miałam ochotę wykopać na kilka metrów i cieszyć się jak lądują twarzami na betonie. Co ze mnie za sadystka wyrosła?
- Rachel!- Usłyszałam gwizdanie dżokeja, który to postanowił po mnie przyjść, pożegnałam się z towarzyszem i niepewnie pokłusowałam do natręta, który zapiął mi uwiąz i zaprowadził do stajni, gdzie osiodłał i skierował się na tor, maszyna startowa na początku nieco mnie przeraziła nie dość, że cholernie ciasno to jeszcze ten nieszczęsny dzwonek. Kręciłam się w kółko unikając jakiegokolwiek kontaktu z tym dziadostwem, jeździec poklepał mnie po szyi.
- Spokojnie, młoda.- Wyszeptał, aż w końcu podeszłam bliżej jednego z boksów i niepewnie tam weszłam, drzwiczki się za mną zamknęły, co przyprawiło mnie o dreszcze, w końcu usłyszałam głośny, niemiły dźwięk dzwonka, który sprawił, że zaczęłam dziko cwałować by oddalić się od złowieszczych bramek jak najdalej się dało. Nim się obejrzałam szybko przebiegłam pierwsze kółko, a potem drugie, trener zagwizdał co sprawiło, że podeszłam do niego wolnym kłusem.
-Jest o wiele lepiej niż wcześniej, ale pod koniec zaczęła zwalniać, musisz jej wtedy najbardziej pilnować.- W tym momencie pogłaskał mnie po chrapach.- Jeszcze raz.- Dodał po chwili, obserwując jak powoli i niepewnie wchodzę do boksu, z którego po dzwonku wybiegłam jakby za mną biegł jakiś dziki kot, tym razem nieco wolniej powoli weszłam w zakręt na sygnał jeźdźca nieco przyśpieszając by nadrobić czasu. Potem w połowie drogi zaczęło się zabójcze tempo, którym zaczęłam biec kolejne dwa kółka pomimo, że jeździec próbował mnie zatrzymać, w końcu po dojechaniu na linię mety zaczęłam zwalniać.
-Było lepiej.- Powiedział krótko i odszedł już nic nie mówiąc. Gdzieś w oddali Spalding przyglądał mi się z padoku, tymczasem ja zostałam rozsiodłana, napojona i zabrano mnie na długi spacer. Mężczyzna co jakiś czas przyglądał mi się i moim nogom, które drżały po wczorajszej bieganinie w furii, w stajni czekał mnie krótki masaż, rozciąganie kończyn i wreszcie spanie...
W nocy jednak obudził mnie szmer... ktoś dobijał się do stajni, tuliłam uszy po sobie i obserwowałam drzwi od stajni, dość oddalone od mojego boksu. W progu stanęło czterech mężczyzn w kominiarkach. Trzymali jakieś dwa stare uwiązy, podeszli do mojego boksu przypinając do kantara stary, zniszczony uwiąz i wyprowadzili mnie wręcz siłując się ze mną, ze Spalding'iem mieli nie małe kłopoty, stanęłam dęba niebezpiecznie wymachując kopytami nad głową delikwenta, który potraktował mnie batem, momentalnie przestraszyłam się i zaczęłam galopować, ale drugi przy wejściu złapał mnie za kantar i wprowadził do jakiejś przyczepy jak na rzeź, zaparłam się z całej siły nogami nie chcąc tam włazić... skarogniadosz wściekle rżał, czułam napiętą atmosferę, dostałam po zadzie kolejny raz batem, ale tym razem skopałam delikwenta aż poleciał parę metrów prawie, że do stajni.
-Je***a szkapa!- Krzyknął podchodząc do mnie i szarpiąc z całej siły za uwiąz, kantar nieprzyjemnie wbił mi się w tył głowy i nacisnął lekko na kość nosową, przez co odruchowo poszłam do przodu. Przyczepa była pusta, przywiązano mnie z przodu podobnie jak ogiera, który skopał paru ludziom zadki. Przyczepa została zamknięta, ostatkiem sił próbowałam jakoś odwiązać skomplikowany supeł i spróbować nas jakoś uwolnić, jednak samochód koniokradów już ruszył. Parsknęłam cicho i położyłam się na podłodze opierając łeb o ścianę przyczepy, ogier stał koło mnie przyglądając mi się.
<Spalding? Co się wydarzyło dalej? :3>
- A ty?- Zapytał
- Co ja?
- Startujesz w czymś?- Dopytywał się ciekawski, a moje uszy momentalnie odwróciły się w tył.
- W najbliższym czasie nie, ale trener to rozpatruje.- Parsknęłam przeżuwając wszystko dokładnie i połykając. Chciałabym pobiec znów w jakiejś gonitwie, nie ukrywam z drugiej strony teraz miałam spokój od reporterów i innych ciuli z ula, których miałam ochotę wykopać na kilka metrów i cieszyć się jak lądują twarzami na betonie. Co ze mnie za sadystka wyrosła?
- Rachel!- Usłyszałam gwizdanie dżokeja, który to postanowił po mnie przyjść, pożegnałam się z towarzyszem i niepewnie pokłusowałam do natręta, który zapiął mi uwiąz i zaprowadził do stajni, gdzie osiodłał i skierował się na tor, maszyna startowa na początku nieco mnie przeraziła nie dość, że cholernie ciasno to jeszcze ten nieszczęsny dzwonek. Kręciłam się w kółko unikając jakiegokolwiek kontaktu z tym dziadostwem, jeździec poklepał mnie po szyi.
- Spokojnie, młoda.- Wyszeptał, aż w końcu podeszłam bliżej jednego z boksów i niepewnie tam weszłam, drzwiczki się za mną zamknęły, co przyprawiło mnie o dreszcze, w końcu usłyszałam głośny, niemiły dźwięk dzwonka, który sprawił, że zaczęłam dziko cwałować by oddalić się od złowieszczych bramek jak najdalej się dało. Nim się obejrzałam szybko przebiegłam pierwsze kółko, a potem drugie, trener zagwizdał co sprawiło, że podeszłam do niego wolnym kłusem.
-Jest o wiele lepiej niż wcześniej, ale pod koniec zaczęła zwalniać, musisz jej wtedy najbardziej pilnować.- W tym momencie pogłaskał mnie po chrapach.- Jeszcze raz.- Dodał po chwili, obserwując jak powoli i niepewnie wchodzę do boksu, z którego po dzwonku wybiegłam jakby za mną biegł jakiś dziki kot, tym razem nieco wolniej powoli weszłam w zakręt na sygnał jeźdźca nieco przyśpieszając by nadrobić czasu. Potem w połowie drogi zaczęło się zabójcze tempo, którym zaczęłam biec kolejne dwa kółka pomimo, że jeździec próbował mnie zatrzymać, w końcu po dojechaniu na linię mety zaczęłam zwalniać.
-Było lepiej.- Powiedział krótko i odszedł już nic nie mówiąc. Gdzieś w oddali Spalding przyglądał mi się z padoku, tymczasem ja zostałam rozsiodłana, napojona i zabrano mnie na długi spacer. Mężczyzna co jakiś czas przyglądał mi się i moim nogom, które drżały po wczorajszej bieganinie w furii, w stajni czekał mnie krótki masaż, rozciąganie kończyn i wreszcie spanie...
W nocy jednak obudził mnie szmer... ktoś dobijał się do stajni, tuliłam uszy po sobie i obserwowałam drzwi od stajni, dość oddalone od mojego boksu. W progu stanęło czterech mężczyzn w kominiarkach. Trzymali jakieś dwa stare uwiązy, podeszli do mojego boksu przypinając do kantara stary, zniszczony uwiąz i wyprowadzili mnie wręcz siłując się ze mną, ze Spalding'iem mieli nie małe kłopoty, stanęłam dęba niebezpiecznie wymachując kopytami nad głową delikwenta, który potraktował mnie batem, momentalnie przestraszyłam się i zaczęłam galopować, ale drugi przy wejściu złapał mnie za kantar i wprowadził do jakiejś przyczepy jak na rzeź, zaparłam się z całej siły nogami nie chcąc tam włazić... skarogniadosz wściekle rżał, czułam napiętą atmosferę, dostałam po zadzie kolejny raz batem, ale tym razem skopałam delikwenta aż poleciał parę metrów prawie, że do stajni.
-Je***a szkapa!- Krzyknął podchodząc do mnie i szarpiąc z całej siły za uwiąz, kantar nieprzyjemnie wbił mi się w tył głowy i nacisnął lekko na kość nosową, przez co odruchowo poszłam do przodu. Przyczepa była pusta, przywiązano mnie z przodu podobnie jak ogiera, który skopał paru ludziom zadki. Przyczepa została zamknięta, ostatkiem sił próbowałam jakoś odwiązać skomplikowany supeł i spróbować nas jakoś uwolnić, jednak samochód koniokradów już ruszył. Parsknęłam cicho i położyłam się na podłodze opierając łeb o ścianę przyczepy, ogier stał koło mnie przyglądając mi się.
<Spalding? Co się wydarzyło dalej? :3>
Od Spalding'a Pharoah'a C.D Rachel Californii
Zaśmiałem się pod nosem gdy zobaczyłem, że matka kasztanki wysyła mi znaczne sygnały do tego, żebym odpi**dolił się od jej córki. Haaa... Chciałoby się. Skarogniada klacz, była ponownie w ciąży, jednakże niewiadome było to z jakim ogierem. Możliwe, że mógłby być to pełny brat lub siostra drogiej Rachel, która teraz spokojnie skubała trawę.
- Oho - powiedziałem na widok człowieka, który zdecydowanie za mocno machał moim uwiązem, którego można było rozpoznać z daleka. Był praktycznie cały poobdzierany, a jego skóra zaczęła pękać w co niektórych miejscach przez moje nadmierne szarpanie się. - No to teraz tylko trzymać kciuki żeby potrafił mnie zahamować - parsknąłem i zarzuciłem łbem.
- No to powodzenia - rzekła klacz i wróciła do poprzedniego zajęcia, czyli szukania co raz to lepszej kępki trawy. Poczułem lekkie klepnięcie z boku łopatki i szybkie zapięcie łańcuszka na moim kantarze, który połyskiwał w świetle promieni słonecznych, które w tym dniu naprawdę mocno doskwierały.
~*~
- Pomiar, który właśnie wykonam, zadecyduje o tym czy pobiegnie na jakiejś gonitwie, a jeżeli pobiegnie to na jakiej. - Powiedział trener na jednym tchu i wyjął z kieszeni swoich jeansowych spodni stoper, którego blaszka ładnie opalizowała na złoto. Poczułem nagłe szarpniecie za wodze, co wywołało u mnie nerwy i puściłem delikatnego barana, który i tak dla widzów był czymś potężnym i silnym. Startboks wysunął się na sam środek toru, a mój instynkt od razu powiedział: Nie pisze się na to, ja już podziękuję. Po wielokrotnych próbach, które kończyły się porażką i wielokrotnym kąsaniem opiekunów, sam wszedłem do wąskiej przestrzeni i poczekałem na sygnał, który miał być oznaką wystartowania. Zaliczyłem naprawdę dobry start, który szybko przeobraził się w ogromnej szybkości cwał, nie zwracając uwagi na dosiadającego mnie mężczyzne, biegałem tak jak chciałem i tam gdzie chciałem. Jednakże utrzymywałem się cały czas przy wewnętrznej bramce by tylko skrócić sobie zakręty, które dodawały by wiele do czasu. Zabrałem jeszcze więcej wodzy i przyspieszyłem na ostatniej prostej, która bardzo szybko dobiegała końca.
- Zwolnij! Trzymaj go na samym końcu! - Krzyknął trener, lecz było już za późno, ponieważ wpadłem na bramkę z niemałym impetem, tracąc przy tym dosiadającego mnie jeźdca, który był prawdopodobnie najlepszym jaki mnie dosiadał.
- Pobiegnie w San Vincente Stakes - zaczął mężczyzna, który stukał palcami w notes. - Ma bardzo dobry czas, ale już na samym końcu wiedz, że musisz go mocno wstrzymywać, ponieważ sytuacja ta będzie się powtarzała non stop, a chyba tego nie chcemy, prawda? - Zaśmiał się i poklepał moją suchą szyję. Poczułem ulgę gdy czarnoskóry facet zdjął ze mnie cały osprzęt i normalnie mnie puścił, bez żadnego odprowadzenia na padok, tylko po prostu mogłem pójść gdzie chce i kiedy chcę. Jednakże teraz nie pragnąłem niczego innego niż spotkanie z Rachel Californii, by pochwalić jej się tym, że już niedługo jadę na pierwszą w moim życiu gonitwę dla trzylatków. Pogalopowałem szybko na wspólny padok i z daleka krzyknąłem.
- Jadę na San Vincente Stakes! Jadę na gonitwę!
- Fajnie było wpaść na belkę?
- Nieprzyjemne uczucie, ale cóż poradzić? - Zaśmiałem się i delikatnie trąciłem klacz.
<Rach
- Oho - powiedziałem na widok człowieka, który zdecydowanie za mocno machał moim uwiązem, którego można było rozpoznać z daleka. Był praktycznie cały poobdzierany, a jego skóra zaczęła pękać w co niektórych miejscach przez moje nadmierne szarpanie się. - No to teraz tylko trzymać kciuki żeby potrafił mnie zahamować - parsknąłem i zarzuciłem łbem.
- No to powodzenia - rzekła klacz i wróciła do poprzedniego zajęcia, czyli szukania co raz to lepszej kępki trawy. Poczułem lekkie klepnięcie z boku łopatki i szybkie zapięcie łańcuszka na moim kantarze, który połyskiwał w świetle promieni słonecznych, które w tym dniu naprawdę mocno doskwierały.
~*~
- Pomiar, który właśnie wykonam, zadecyduje o tym czy pobiegnie na jakiejś gonitwie, a jeżeli pobiegnie to na jakiej. - Powiedział trener na jednym tchu i wyjął z kieszeni swoich jeansowych spodni stoper, którego blaszka ładnie opalizowała na złoto. Poczułem nagłe szarpniecie za wodze, co wywołało u mnie nerwy i puściłem delikatnego barana, który i tak dla widzów był czymś potężnym i silnym. Startboks wysunął się na sam środek toru, a mój instynkt od razu powiedział: Nie pisze się na to, ja już podziękuję. Po wielokrotnych próbach, które kończyły się porażką i wielokrotnym kąsaniem opiekunów, sam wszedłem do wąskiej przestrzeni i poczekałem na sygnał, który miał być oznaką wystartowania. Zaliczyłem naprawdę dobry start, który szybko przeobraził się w ogromnej szybkości cwał, nie zwracając uwagi na dosiadającego mnie mężczyzne, biegałem tak jak chciałem i tam gdzie chciałem. Jednakże utrzymywałem się cały czas przy wewnętrznej bramce by tylko skrócić sobie zakręty, które dodawały by wiele do czasu. Zabrałem jeszcze więcej wodzy i przyspieszyłem na ostatniej prostej, która bardzo szybko dobiegała końca.
- Zwolnij! Trzymaj go na samym końcu! - Krzyknął trener, lecz było już za późno, ponieważ wpadłem na bramkę z niemałym impetem, tracąc przy tym dosiadającego mnie jeźdca, który był prawdopodobnie najlepszym jaki mnie dosiadał.
- Pobiegnie w San Vincente Stakes - zaczął mężczyzna, który stukał palcami w notes. - Ma bardzo dobry czas, ale już na samym końcu wiedz, że musisz go mocno wstrzymywać, ponieważ sytuacja ta będzie się powtarzała non stop, a chyba tego nie chcemy, prawda? - Zaśmiał się i poklepał moją suchą szyję. Poczułem ulgę gdy czarnoskóry facet zdjął ze mnie cały osprzęt i normalnie mnie puścił, bez żadnego odprowadzenia na padok, tylko po prostu mogłem pójść gdzie chce i kiedy chcę. Jednakże teraz nie pragnąłem niczego innego niż spotkanie z Rachel Californii, by pochwalić jej się tym, że już niedługo jadę na pierwszą w moim życiu gonitwę dla trzylatków. Pogalopowałem szybko na wspólny padok i z daleka krzyknąłem.
- Jadę na San Vincente Stakes! Jadę na gonitwę!
- Fajnie było wpaść na belkę?
- Nieprzyjemne uczucie, ale cóż poradzić? - Zaśmiałem się i delikatnie trąciłem klacz.
<Rach
Od Rachel Californii C.D Spalding'a Pharoah'a
Rozejrzałam się po okolicy rozanielona spoglądając co jakiś czas na ogiera, który cały czas rozglądał się.
- Tu jest cudownie.- Szepnęłam cicho rozglądając się.Odetchnęłam świeżym powietrzem spoglądając na to wszystko, ułożyłam się na dość niewygodnym podłożu kładąc pysk na kamieniach, które wbijały mi się w skórę.
- Zmęczona?- Zaśmiał się spoglądając na mnie.
- Trochę.- Zamknęłam oczy, wdychając świeże nocne powietrze, gdzieś na nocnym niebie widać było małe migoczące punkciki. Spalding pierwszy raz wydał mi się taki spokojny, wydawało mi się, że przez ograniczenia stawał się taki narowisty jak przedtem, ale w tej chwili to był inny koń. Myliłam się co do niego...- Przepraszam.- Szepnęłam, a skarogniadosz spojrzał na mnie zaskoczony moimi słowami.- Myliłam się co do Ciebie.- Dodałam jeszcze ciszej, zdziwiony pokiwał głową cicho rżąc.
- Nie ma sprawy, Rudasku.- Zignorowałam przezwisko i uśmiechnęłam się nieco i otrzepałam się z nadmiaru wody na szyi, która jeszcze ze mnie skapywała. Niestety musieliśmy wracać... niebawem świt, a przecież ludzie dość wcześnie przyjeżdżali do stajni... że im się chce. Przebrnęliśmy jakoś przez wodę, cudem się oczywiście nie utopiła, apotem zaczął się dziki cwał do stajni, ogier oczywiście mnie wyprzedził ze śmiechem, ale zaraz się z nim zrównałam i tak wparowaliśmy do stajni, niezadowolone konie położyły uszy po sobie widząc ogiera, a już nie wspominając o wściekłym ojcu, który widząc rozradowaną mnie i dumnego Spalding'a zaczął lekko kopać w drzwiczki boksu.
- To było niesamowite! Musimy kiedyś to powtórzyć!- Zawołałam.
- Po moim trupie!- Przerwał kasztan parskając niezadowolony.- Powiedziałem, że nie będziesz się z nim spotykać, koniec kropka!
- Nie pytałam się Ciebie o zdanie. Moja sprawa z kim się zadaje.- Bąknęłam pod nosem, na co ogier zareagował wściekłym rżeniem i skończyło się na nieprzyjemnym ukąszeniu, parsknęłam niezadowolona odsuwając się gdzieś w kąt boksu. Ogier stanął dęba w boksie, w stajni zrobił się jeden wielki harmider, konie zaczęły się uspokajać kiedy stajenni zaczęli im podawać posiłki. Pasza wylądowała w moim żłobie, zajrzałam do niego i zaczęłam jeść. Za chwilę pewnie wypuszczą nas na padok i oczywiście tak się stało. Gdzieś na jakiejś ujeżdżalni konie rekreacyjne odbywały teraz jazdę, inne sportowce ciężko trenowały na kolejne zawody, a ja spokojnie chodziłam sobie obok płotu dzielącego padok ogierów i klaczy mając nadzieję, że tym razem wydarzy się coś ciekawego. Ośrodek tętnił życiem... na torze też działy się ciekawe rzeczy, zwłaszcza że biegł na nim mój ojciec, zmieniłam pozycję (xD), żeby lepiej widzieć co się dzieje, kasztan biegł z ogromną szybkością, zrobił już chyba z dwa kółka w ogóle się nie męcząc... pod względem wytrzymałości jestem dość nieudanym źrebakiem, żadne z rodziców nie miało tego problemu co ja... pomimo to zaczęłam zauważać różnice i coraz bardziej byłam usatysfakcjonowana swoimi treningami.
Gdzieś w oddali na padoku szlajał się Spalding, który również obserwował trening, parsknął dumnie i podkłusował do jeszcze nie naprawionego ogrodzenia, przeszedł przez lukę i podszedł bliżej.
- Chcesz się pościgać?- Zaproponował ogier, ale pokiwałam głową na boki.- Czemu?
-Nie chcę z siebie robić kretynki i tak wiadomo, że wygrasz.- Odpowiedziałam schylając łeb po trawę, nagle zauważyłam jakąś podejrzaną osobę, kręcącą się przy padoku, obserwowała nas i nie wyglądała na.... normalną... dziwnie się uśmiechała. Położyłam uszy po sobie spoglądając na mężczyznę i poszłam gdzieś dalej, machając łbem przekazując w ten sposób ogierowi, żeby poszedł za mną. Zatrzymałam się przy samym płocie.
-Rozwaliłbym ten gówniany płot i uciekłby w pizdu.- Mruknął ogier co jakiś czas skubiąc trawę w drodze do drewnianego płotu.
-Ciesz się, że to nie jest ogrodzenie pod napięciem.- Westchnęłam ciężko.
- Z takim też bym sobie pewnie poradził.- Uniósł dumnie łeb. Coraz bardziej mnie zaskakiwał, matka stojąca gdzieś na padoku przyglądała mu się nieufnie, jakby chciała mu przekazać " Nie zbliżaj się do mojej córki!".
<Spalduś? :3>
- Tu jest cudownie.- Szepnęłam cicho rozglądając się.Odetchnęłam świeżym powietrzem spoglądając na to wszystko, ułożyłam się na dość niewygodnym podłożu kładąc pysk na kamieniach, które wbijały mi się w skórę.
- Zmęczona?- Zaśmiał się spoglądając na mnie.
- Trochę.- Zamknęłam oczy, wdychając świeże nocne powietrze, gdzieś na nocnym niebie widać było małe migoczące punkciki. Spalding pierwszy raz wydał mi się taki spokojny, wydawało mi się, że przez ograniczenia stawał się taki narowisty jak przedtem, ale w tej chwili to był inny koń. Myliłam się co do niego...- Przepraszam.- Szepnęłam, a skarogniadosz spojrzał na mnie zaskoczony moimi słowami.- Myliłam się co do Ciebie.- Dodałam jeszcze ciszej, zdziwiony pokiwał głową cicho rżąc.
- Nie ma sprawy, Rudasku.- Zignorowałam przezwisko i uśmiechnęłam się nieco i otrzepałam się z nadmiaru wody na szyi, która jeszcze ze mnie skapywała. Niestety musieliśmy wracać... niebawem świt, a przecież ludzie dość wcześnie przyjeżdżali do stajni... że im się chce. Przebrnęliśmy jakoś przez wodę, cudem się oczywiście nie utopiła, apotem zaczął się dziki cwał do stajni, ogier oczywiście mnie wyprzedził ze śmiechem, ale zaraz się z nim zrównałam i tak wparowaliśmy do stajni, niezadowolone konie położyły uszy po sobie widząc ogiera, a już nie wspominając o wściekłym ojcu, który widząc rozradowaną mnie i dumnego Spalding'a zaczął lekko kopać w drzwiczki boksu.
- To było niesamowite! Musimy kiedyś to powtórzyć!- Zawołałam.
- Po moim trupie!- Przerwał kasztan parskając niezadowolony.- Powiedziałem, że nie będziesz się z nim spotykać, koniec kropka!
- Nie pytałam się Ciebie o zdanie. Moja sprawa z kim się zadaje.- Bąknęłam pod nosem, na co ogier zareagował wściekłym rżeniem i skończyło się na nieprzyjemnym ukąszeniu, parsknęłam niezadowolona odsuwając się gdzieś w kąt boksu. Ogier stanął dęba w boksie, w stajni zrobił się jeden wielki harmider, konie zaczęły się uspokajać kiedy stajenni zaczęli im podawać posiłki. Pasza wylądowała w moim żłobie, zajrzałam do niego i zaczęłam jeść. Za chwilę pewnie wypuszczą nas na padok i oczywiście tak się stało. Gdzieś na jakiejś ujeżdżalni konie rekreacyjne odbywały teraz jazdę, inne sportowce ciężko trenowały na kolejne zawody, a ja spokojnie chodziłam sobie obok płotu dzielącego padok ogierów i klaczy mając nadzieję, że tym razem wydarzy się coś ciekawego. Ośrodek tętnił życiem... na torze też działy się ciekawe rzeczy, zwłaszcza że biegł na nim mój ojciec, zmieniłam pozycję (xD), żeby lepiej widzieć co się dzieje, kasztan biegł z ogromną szybkością, zrobił już chyba z dwa kółka w ogóle się nie męcząc... pod względem wytrzymałości jestem dość nieudanym źrebakiem, żadne z rodziców nie miało tego problemu co ja... pomimo to zaczęłam zauważać różnice i coraz bardziej byłam usatysfakcjonowana swoimi treningami.
Gdzieś w oddali na padoku szlajał się Spalding, który również obserwował trening, parsknął dumnie i podkłusował do jeszcze nie naprawionego ogrodzenia, przeszedł przez lukę i podszedł bliżej.
- Chcesz się pościgać?- Zaproponował ogier, ale pokiwałam głową na boki.- Czemu?
-Nie chcę z siebie robić kretynki i tak wiadomo, że wygrasz.- Odpowiedziałam schylając łeb po trawę, nagle zauważyłam jakąś podejrzaną osobę, kręcącą się przy padoku, obserwowała nas i nie wyglądała na.... normalną... dziwnie się uśmiechała. Położyłam uszy po sobie spoglądając na mężczyznę i poszłam gdzieś dalej, machając łbem przekazując w ten sposób ogierowi, żeby poszedł za mną. Zatrzymałam się przy samym płocie.
-Rozwaliłbym ten gówniany płot i uciekłby w pizdu.- Mruknął ogier co jakiś czas skubiąc trawę w drodze do drewnianego płotu.
-Ciesz się, że to nie jest ogrodzenie pod napięciem.- Westchnęłam ciężko.
- Z takim też bym sobie pewnie poradził.- Uniósł dumnie łeb. Coraz bardziej mnie zaskakiwał, matka stojąca gdzieś na padoku przyglądała mu się nieufnie, jakby chciała mu przekazać " Nie zbliżaj się do mojej córki!".
<Spalduś? :3>
Od Spalding'a Pharoah'a C.D Rachel Alexandry
Podeszłem stępem do klaczy, która gwałtownie poderwała swój łeb do góry. Zaśmiałem się, gdy kasztanka lekko cofnęła się na mój widok. Trzeba było przyznać, że Rachel i ja byliśmy zupełnie różni w swym wyglądzie, ponieważ moje ciało było znacznie bardziej umięśnione jak i bardziej muskularne. Górowałem również nad nią swoim wzrostem, ponieważ rudzielec zdecydowanie należał do tych niższych folblutów.
- Mnie się boisz? - Wyszczerzyłem się w głupim uśmiechu i bez zawahania trąciłem klaczy bok. - Przecież jestem najspokojniejszym koniem na świecie - dokończyłem i zaczerpnąłem łyku świeżej wody z rzeczki.
- Tak, widać to szczególnie gdy jesteś w boksie bądź na torze - parsknęła. - Czego chcesz?
- Ja? Niczego rzecz jasna. Nudzi mi się. Chcesz może wyjść na spacer? - Zapytałem i posłałem klaczy delikatne spojrzenie. U Rachel widoczne było zawahanie, ponieważ jej wargi wykrzywiały się w delikatnym uśmiechu, ale jej oczy mówiły zdecydowane nie.
- Z miłą chęcią drogi Spalding'u Pharoah'u - zaśmiała się, a jej nogi poniosły ją w stronę lasu.
- A gdzie się panienka wybiera? Idziemy się narazie schłodzić w jeziorze - bąknęłam i wyprzedziłem klacz, wpadłem do wody z pełnego galopu, ale szybko musiałem się opamiętać, ponieważ dno osuwało się pod moim ciężarem. Rudzielec wszedł do wody ze znacznie większym respektem, ale gdy ja normalnie stałem obok niej, ona po prostu unosiła się na wodzie, ponieważ jej nogi nie sięgały już piaszczystego dna jeziora, które nie należało do najgłębszych, ale też nie było samą płycizną. Wiatr delikatnie rozwiewał moją krótką grzywę, która ledwo co dawała zapleść się w minimalne koreczki. Jednakże przyszła pora na to, że nawet ja jako olbrzym tej stajni (nie wliczającz Simby i Limby) musiałem płynąć przez wodę, która stawiała delikatny opór.
- Jak się płynie? - Zapytałem i zaśmiałem się na widok rozdymanych nozdrzy klaczy.
- Nie widać? Na co ja się porwałam... Jeśli to nie będzie wyjątkowe miejsce, to, to...
- To co?
- To Cię strzelę! - Krzyknęła, ale już po chwili ponownie skupiła się na płynięciu. Nie minęło pięć minut, gdy znalazłem się na piaszczystym brzegu, które szybko przechodziło w dziko porośnięty las.
- Gdzie mnie prowadzisz? - Zapytał Rudzielec i otrzepał się z nadmiaru wody.
- Szczerze? Sam nie wiem, ale coś czuję, że będzie fajnie - zaśmiałem się.
- Fajnie będzie jak wybiję Ci rząd tych białych ząbków - parsknęła i przeszła między krzakami za mną. Droga trwała pewnie kilka sekund, a po wyłonieniu się między drzewa zauważyłem tylko, że podłoże zmieniło się na skalne. Widok, który rozciągał się przed nami zapierał mi dech w piersiach. Wszystko było tak bajecznie umiejscowione, góry które wydawały się być tylko małymi trojkącikami były najpewniej mieszkaniem wielu organizmów.
- To jak zastrzelisz mnie?
<Rachel? Jak tam proszek do pieczenia 8)>
- Mnie się boisz? - Wyszczerzyłem się w głupim uśmiechu i bez zawahania trąciłem klaczy bok. - Przecież jestem najspokojniejszym koniem na świecie - dokończyłem i zaczerpnąłem łyku świeżej wody z rzeczki.
- Tak, widać to szczególnie gdy jesteś w boksie bądź na torze - parsknęła. - Czego chcesz?
- Ja? Niczego rzecz jasna. Nudzi mi się. Chcesz może wyjść na spacer? - Zapytałem i posłałem klaczy delikatne spojrzenie. U Rachel widoczne było zawahanie, ponieważ jej wargi wykrzywiały się w delikatnym uśmiechu, ale jej oczy mówiły zdecydowane nie.
- Z miłą chęcią drogi Spalding'u Pharoah'u - zaśmiała się, a jej nogi poniosły ją w stronę lasu.
- A gdzie się panienka wybiera? Idziemy się narazie schłodzić w jeziorze - bąknęłam i wyprzedziłem klacz, wpadłem do wody z pełnego galopu, ale szybko musiałem się opamiętać, ponieważ dno osuwało się pod moim ciężarem. Rudzielec wszedł do wody ze znacznie większym respektem, ale gdy ja normalnie stałem obok niej, ona po prostu unosiła się na wodzie, ponieważ jej nogi nie sięgały już piaszczystego dna jeziora, które nie należało do najgłębszych, ale też nie było samą płycizną. Wiatr delikatnie rozwiewał moją krótką grzywę, która ledwo co dawała zapleść się w minimalne koreczki. Jednakże przyszła pora na to, że nawet ja jako olbrzym tej stajni (nie wliczającz Simby i Limby) musiałem płynąć przez wodę, która stawiała delikatny opór.
- Jak się płynie? - Zapytałem i zaśmiałem się na widok rozdymanych nozdrzy klaczy.
- Nie widać? Na co ja się porwałam... Jeśli to nie będzie wyjątkowe miejsce, to, to...
- To co?
- To Cię strzelę! - Krzyknęła, ale już po chwili ponownie skupiła się na płynięciu. Nie minęło pięć minut, gdy znalazłem się na piaszczystym brzegu, które szybko przechodziło w dziko porośnięty las.
- Gdzie mnie prowadzisz? - Zapytał Rudzielec i otrzepał się z nadmiaru wody.
- Szczerze? Sam nie wiem, ale coś czuję, że będzie fajnie - zaśmiałem się.
- Fajnie będzie jak wybiję Ci rząd tych białych ząbków - parsknęła i przeszła między krzakami za mną. Droga trwała pewnie kilka sekund, a po wyłonieniu się między drzewa zauważyłem tylko, że podłoże zmieniło się na skalne. Widok, który rozciągał się przed nami zapierał mi dech w piersiach. Wszystko było tak bajecznie umiejscowione, góry które wydawały się być tylko małymi trojkącikami były najpewniej mieszkaniem wielu organizmów.
- To jak zastrzelisz mnie?
<Rachel? Jak tam proszek do pieczenia 8)>
Od Rachel Californii C.D Spalding'a Pharoah'a
Westchnęłam ciężko słysząc słowa ojca i odwróciłam się do wszystkich zadem, mając w głębokim poważaniu to co mówią inni, byłam cholernie zmęczona, z drugiej strony... wolałabym jeszcze pójść trochę potrenować. Otworzyłam drzwiczki boksu, w którym byłam, a następnie wyszłam, nie mając widocznie ochoty na kolacje, California Chrome podążał za mną spojrzeniem cicho rżąc i uderzając co jakiś czas o drzwiczki od boksu. Wyszłam ze stajni i ku zaskoczeniu wszystkich ludzi poszłam na tor, zaczynając od krótkiej rozgrzewki, ale potem w jakiejś furii z bliżej nieokreślonego powodu zaczęłam dziko cwałować, nie zważając uwagi na to, że woła mnie stajenny czy powoli zaczyna mi braknąć oddechu, moje nogi zaczynały dawać o sobie znać, jednak nie zwalniałam. Po chwili na drodze stanął mi trener wraz ze stajennym, zatrzymałam się tuż przed nimi a moje kopyta znalazły się niebezpiecznie nad ich głowami, zaczęłam krążyć obok nich chcąc żeby mnie przepuścili, jednakże dwójka mężczyzn cały czas dotrzymywali mi kroku próbując zapiąć uwiąz, jednak co chwilę odskakiwałam, chcąc biec dalej, momentalnie zmieniłam kierunek i zaczęłam biec, California Chrome i Spalding przyglądali się uważne sytuacji, na torze. Natrafiłam znów na blokadę, ale widząc pędzącego konia od razu osunęli się z drogi, nie wiedząc co mają za bardzo zrobić, stwierdzili, że poczekają aż się zmęczę, co nastąpiło po 3 czy 4 kółku. Zatrzymałam się tuż przy stajennym, który pogładził mnie po spienionej potem szyi, trener był zdumiony.. zrobiłam chyba z 6 czy 7 kółek łącznie, nie zmieniając w ogóle tempa, ale mimo to było mi głupio... za mało okrążeń. Nogi lekko mi drżały po tak szybkim i długim biegu, czułam się tak żałośnie, pomimo iż byłam córką dwóch naprawdę dobrych koni na dystansie wymiękałam, zostałam zaprowadzona do boksu gdzie czekała na mnie nie zjedzona kolacja. Włożyłam pysk do poidła, pochłeptując upragnioną wodę, California zniżył łeb spoglądając na mnie.
- Nie powinnaś tak robić.- Odparł ogier nie odrywając ode mnie wzroku.
- Nie mów mi co mam robić a czego nie.-Odwróciłam się do niego zadem i opuściłam łeb spoglądając na drżące nogi.- Może i jestem szybka, ale moja wytrzymałość...- Oparłam łeb o ścianę boksu. Skarogniadosz obserwował mnie cały czas, nic o dziwo nie mówiąc, chociaż nadal na jego pyszczku dało się zauważyć głupkowaty uśmiech. Opadłam na słomę i zasnęłam...
~*~
Księżyc oświetlał mi leśną drogę, machnęłam dumnie łbem i z gracją zaczęłam kłusować. Wreszcie wybiegłam na jakąś polanę, pełną kwiatów i innych roślinek. Jak zwykle wszystko tu tętniło życiem, podeszłam do przepływającą przez środek rzeczkę i zaczęłam pić zamykając oczy, cisza i spokój... nareszcie. W myślach starałam się podnieść na duchu, że jeszcze parę treningów i moja wytrzymałość nieco wzrośnie... znalazłam sobie jakieś w miarę ustronniejsze miejsce i zaczęłam skubać soczystą, wysoką trawę. Nagle usłyszałam kroki, podniosłam łeb szykując się do ucieczki.
<Spalding? :3>
- Nie powinnaś tak robić.- Odparł ogier nie odrywając ode mnie wzroku.
- Nie mów mi co mam robić a czego nie.-Odwróciłam się do niego zadem i opuściłam łeb spoglądając na drżące nogi.- Może i jestem szybka, ale moja wytrzymałość...- Oparłam łeb o ścianę boksu. Skarogniadosz obserwował mnie cały czas, nic o dziwo nie mówiąc, chociaż nadal na jego pyszczku dało się zauważyć głupkowaty uśmiech. Opadłam na słomę i zasnęłam...
~*~
Księżyc oświetlał mi leśną drogę, machnęłam dumnie łbem i z gracją zaczęłam kłusować. Wreszcie wybiegłam na jakąś polanę, pełną kwiatów i innych roślinek. Jak zwykle wszystko tu tętniło życiem, podeszłam do przepływającą przez środek rzeczkę i zaczęłam pić zamykając oczy, cisza i spokój... nareszcie. W myślach starałam się podnieść na duchu, że jeszcze parę treningów i moja wytrzymałość nieco wzrośnie... znalazłam sobie jakieś w miarę ustronniejsze miejsce i zaczęłam skubać soczystą, wysoką trawę. Nagle usłyszałam kroki, podniosłam łeb szykując się do ucieczki.
<Spalding? :3>
Od Spalding'a C.D Rachel
Pogalopowałem za klaczą na przeciwny koniec padoku, który kończył się tuż pod laskiem.
- Kochanie, wiesz, że jak będziesz uciekała to ja Cię tym bardziej dogonię? - Powiedziałem i zmierzyłem ją wzrokiem. Słyszałem tylko głośny oddech klaczy, która z każdą chwilą stawała się co raz bardziej zła.
- Nie masz prawda tak do mnie mówić! Teraz precz z mojego padoku. - Krzyknęła i zadrżała z emocji.
- Nie myśl sobie, że to już koniec - rzekłem, a już po chwili znalazłem się po drugiej stronie płotu, który i tak nic już nie dawał, ponieważ każdy ogier rozmawiał już z klaczą. Zamyślony spojrzałem na oddzielne padoki, które znajdowały się dość blisko naszego. Stał tam osamotniony kasztan, który bardzo mi kogoś przypominał. California Chrome. Czyżby ojczulek tejże Rachel, która jeszcze przed chwilą dziabnęła mnie w szyję? Parsknąłem z politowaniem, gdy zobaczyłam że kasztanowata klacz delikatnie przechadza się wzdłuż kroku, ale ukradkiem spogląda na dumnie stojącego wierzchowca. W mojej głowie pojawiła się żmudna myśl braku jakiegokolwiek treningu, którego tak bardzo potrzebowałem. Mając na celu zwrócenie na siebie uwagi, zwróciłem się w stronę furtki od padoku, która była wykonana solidnie, ale ja, Spalding Pharoah sobie nie poradzi? Szybko naparłem na bramkę, która pod wpływem nacisku zaczęła trzeszczyć, ale ani drgnęła. Zdenerwowany odwróciłem się zadem i zasadziłem solidnego kopa w drewnianą belkę, która szybko pękła. Dumnie uniosłem nogi do góry i niczym arab zacząłem kłusować po wyłożonej kamieniem ścieżce. Zdenerwowany California Chrome położył po sobie uszy, gdy przechodziłem tuż obok jego padoku.
- Z pana córki to nieźle ziółko jest - parsknąłem, ale nie zatrzymałem się, szukając przed sobą stajennych.
- Z Ciebie też jak widać - mruknął i kłapnął ostrzegawczo zębami. Zaśmiałem się pod nosem, a już po chwili wkroczyłem dumnie do stajni koni skokowych i ujeżdżeniowych.
- Harrenhall, widziałaś może gdzieś stajennego? - Zapytałem pierwszej lepszej klaczy, która posiadała na pysku ładną odmianę.
- Och Spalding Pharoah... Widziałam, poszedł tam gdy skończył chwalić mój ruch - rzekła i dumnie się wyprostowała. Kiwnąłem głową na dziękuję i pokłusowałem na sam koniec stajni. W paszarni stał malutki mężczyzna, który był najprawdopodobniej dżokejem oraz mocno zbudowany stajenny.
- O, o wilku mowa - powiedział koniarz i chwycił szybko za uwiąz, leżący na worku z paszą bliżej nieokreślona dla mnie.
~*~
Poczułem mocny nacisk na dziąsła, który utwierdził mnie w przekonaniu, że mężczyzna siedzący na mnie chce już zahamować. Jednakże ja nie zwracałem na to uwagi, ponieważ mnie nie uda się od tak zatrzymać, przecież trzeba mieć chociaż trochę frajdy, nie? Robiłem już czwarte okrążenie naprawdę szybkiego galopu, ale nie czułem żadnego zmęczenia, jedyną częścią ciała, która była mokra od potu jest szyja, po której pot zamieniał się po woli w pianę.
- Zatrzymaj go już - powiedział trener. - Nie baw się z nim, bo się przemęczy.
- Jakbym tylko potrafił! - Krzyknął, a ja nagle stanąłem jak wryty, pozbywając się przy tym jeźdźca, który był pochylony w półsiadzie. - Jeb**y potomek American'a Pharoah'a! Diabeł wcielony, cho**a! - Krzyknął blondwłosy dżokej, który szarpnął mnie za wodze, podnosząc się z podłoża. Gwałtownie poderwałam swoje przednie nogi ku górze i stanęłam dęba, a blondyna wiszącego na wodzach również podniosłem ku górze. Parsknąłem ze szczęścia, gdy zobaczyłem, że trener i mój właściciel zwijają się ze śmiechu. Uradowany wróciłem na ziemię, lecz nie na długo dano mi być spokojnym, ponieważ już po chwili wyskoczyłem przez barierkę dzielącą tor, a inne tereny ośrodka.
- Co za koń! - Krzyknął stajenny, ale już po chwili jego umięśnione łapska złapały mnie za grzywę i wodze, co sprawiło mi niemały ból. Zatopiłem swe żeby w przedramieniu mężczyzny, a ten odskoczył jak poparzony. Dumny z siebie pokłusowałem do stajni i w pełnym osprzęcie wkroczyłem do ostatniego boksu, który przypisany był mi. Wszystkie wierzchowce grzecznie zajadały się kolacja, prócz mnie i dwóch kasztanów stojących obok siebie.
- Nie chcę żebyś zadawała się z tym diabłem - bąknął California Chrome i rzucił ostre spojrzenie swojej córce.
<Rachel California? Coś mi nie idzie :-:>
- Kochanie, wiesz, że jak będziesz uciekała to ja Cię tym bardziej dogonię? - Powiedziałem i zmierzyłem ją wzrokiem. Słyszałem tylko głośny oddech klaczy, która z każdą chwilą stawała się co raz bardziej zła.
- Nie masz prawda tak do mnie mówić! Teraz precz z mojego padoku. - Krzyknęła i zadrżała z emocji.
- Nie myśl sobie, że to już koniec - rzekłem, a już po chwili znalazłem się po drugiej stronie płotu, który i tak nic już nie dawał, ponieważ każdy ogier rozmawiał już z klaczą. Zamyślony spojrzałem na oddzielne padoki, które znajdowały się dość blisko naszego. Stał tam osamotniony kasztan, który bardzo mi kogoś przypominał. California Chrome. Czyżby ojczulek tejże Rachel, która jeszcze przed chwilą dziabnęła mnie w szyję? Parsknąłem z politowaniem, gdy zobaczyłam że kasztanowata klacz delikatnie przechadza się wzdłuż kroku, ale ukradkiem spogląda na dumnie stojącego wierzchowca. W mojej głowie pojawiła się żmudna myśl braku jakiegokolwiek treningu, którego tak bardzo potrzebowałem. Mając na celu zwrócenie na siebie uwagi, zwróciłem się w stronę furtki od padoku, która była wykonana solidnie, ale ja, Spalding Pharoah sobie nie poradzi? Szybko naparłem na bramkę, która pod wpływem nacisku zaczęła trzeszczyć, ale ani drgnęła. Zdenerwowany odwróciłem się zadem i zasadziłem solidnego kopa w drewnianą belkę, która szybko pękła. Dumnie uniosłem nogi do góry i niczym arab zacząłem kłusować po wyłożonej kamieniem ścieżce. Zdenerwowany California Chrome położył po sobie uszy, gdy przechodziłem tuż obok jego padoku.
- Z pana córki to nieźle ziółko jest - parsknąłem, ale nie zatrzymałem się, szukając przed sobą stajennych.
- Z Ciebie też jak widać - mruknął i kłapnął ostrzegawczo zębami. Zaśmiałem się pod nosem, a już po chwili wkroczyłem dumnie do stajni koni skokowych i ujeżdżeniowych.
- Harrenhall, widziałaś może gdzieś stajennego? - Zapytałem pierwszej lepszej klaczy, która posiadała na pysku ładną odmianę.
- Och Spalding Pharoah... Widziałam, poszedł tam gdy skończył chwalić mój ruch - rzekła i dumnie się wyprostowała. Kiwnąłem głową na dziękuję i pokłusowałem na sam koniec stajni. W paszarni stał malutki mężczyzna, który był najprawdopodobniej dżokejem oraz mocno zbudowany stajenny.
- O, o wilku mowa - powiedział koniarz i chwycił szybko za uwiąz, leżący na worku z paszą bliżej nieokreślona dla mnie.
~*~
Poczułem mocny nacisk na dziąsła, który utwierdził mnie w przekonaniu, że mężczyzna siedzący na mnie chce już zahamować. Jednakże ja nie zwracałem na to uwagi, ponieważ mnie nie uda się od tak zatrzymać, przecież trzeba mieć chociaż trochę frajdy, nie? Robiłem już czwarte okrążenie naprawdę szybkiego galopu, ale nie czułem żadnego zmęczenia, jedyną częścią ciała, która była mokra od potu jest szyja, po której pot zamieniał się po woli w pianę.
- Zatrzymaj go już - powiedział trener. - Nie baw się z nim, bo się przemęczy.
- Jakbym tylko potrafił! - Krzyknął, a ja nagle stanąłem jak wryty, pozbywając się przy tym jeźdźca, który był pochylony w półsiadzie. - Jeb**y potomek American'a Pharoah'a! Diabeł wcielony, cho**a! - Krzyknął blondwłosy dżokej, który szarpnął mnie za wodze, podnosząc się z podłoża. Gwałtownie poderwałam swoje przednie nogi ku górze i stanęłam dęba, a blondyna wiszącego na wodzach również podniosłem ku górze. Parsknąłem ze szczęścia, gdy zobaczyłem, że trener i mój właściciel zwijają się ze śmiechu. Uradowany wróciłem na ziemię, lecz nie na długo dano mi być spokojnym, ponieważ już po chwili wyskoczyłem przez barierkę dzielącą tor, a inne tereny ośrodka.
- Co za koń! - Krzyknął stajenny, ale już po chwili jego umięśnione łapska złapały mnie za grzywę i wodze, co sprawiło mi niemały ból. Zatopiłem swe żeby w przedramieniu mężczyzny, a ten odskoczył jak poparzony. Dumny z siebie pokłusowałem do stajni i w pełnym osprzęcie wkroczyłem do ostatniego boksu, który przypisany był mi. Wszystkie wierzchowce grzecznie zajadały się kolacja, prócz mnie i dwóch kasztanów stojących obok siebie.
- Nie chcę żebyś zadawała się z tym diabłem - bąknął California Chrome i rzucił ostre spojrzenie swojej córce.
<Rachel California? Coś mi nie idzie :-:>
OD Rachel Californii C.D Spalding'a Pharoah'a
Parsknęłam cicho, spoglądając na siwka, który postanowił zignorować delikwenta uderzającego o drewno. Położyłam uszy po sobie, krążąc niespokojnie po boksie. W końcu zbliżyłam się do drzwi od boksu, zniżyłam nieco głowę by dosięgnąć zamknięcia i zaczęłam majstrować, po chwili uchyliłam nieco drzwiczki i zaczęłam iść korytarzem stajni, mając w poważaniu inne konie Zatrzymałam się w środku korytarza, tuż przy boksie mojej matki, która czując mój zapach obudziła się i podeszła bliżej drzwiczek.
- Co ty tutaj robisz? Powinnaś iść spać.- Szepnęła tak by nie obudzić innych koni, jednak słysząc jak nowy koń kręci się w boksie, skierowała łeb w tamtą stronę, ale potem uszczypnęła mnie wargami za ucho, parsknęłam niezadowolona i machnęłam łbem, niechętnie zawracając do boksu.- Słyszałaś? California Chrome tu przyjeżdża.- Zawołała za mną, a ja momentalnie stanęłam jak wryta, słysząc jej słowa, które przez chwilę odbijały się echem w mojej głowie. Bez słowa odeszłam do swojego boksu zszokowana słowami matki. Pozostawiłam otwarte drzwiczki, całą noc niespokojnie krążyłam po boksie zastanawiając się jak uniknąć spotkania z ogierem... tia pierwsze spotkanie z tatusiem. Skarogniadosz zawiesił na mnie swoje spojrzenie, znów znudzony waląc w drzwiczki od boksu, zerknęłam w jego kierunku, ale zaraz zaczęło się chodzenie w kółko i ciche parskanie, trwało to aż do rana kiedy w stajni zrobił się tłok ze względu na przygotowania na przyjazd ogiera. Nigdy nie zrozumiem ludzi... tyle hałasu bo koń przyjeżdża, nie wystarczy tylko przygotować boksu? Ale człowiek oczywiście musi posprzątać wszystkie boksy, jeszcze pozamiatać korytarz, który i tak będzie zaraz usyfiony... szkoda, że jeszcze kurzy nie wycierają!
Ponownie zaczęłam krążyć niespokojnie po boksie, zignorowałam pełny żłób i stajennego, który od czasu do czasu mi się przyglądał. Po chwili trwającej wieki zabrano mnie na trening, parenaście kółek wolnego galopu sprawiły, że zaczęłam jeszcze bardziej zwalniać do kłusa, jednak świst batu obudził mnie i znów zaczęłam galopować... machnęłam łbem cicho rżąc, kiedy usłyszałam warkot silnika samochodu, który wiózł przyczepę.
-Oho..- Mruknęłam pod nosem, widząc jak stajenny wyprowadza kasztanowatego ogiera na zewnątrz. Zaczął się rozglądać a jego wzrok padł na mnie, skupiłam się na treningu i po chwili zaczęłam swój szybki cwał.
~*~
Skubałam spokojnie ździebło trawy, spoglądając na Spalding'a który robił już piąte kółko cwału na padoku dla ogierów. Odwróciłam się szukając jakiejś wyższej trawy, ale widocznie takiej nie było- inne kobyły wszystko już zeżarły kiedy to byłam na swoim treningu. Siwek próbował uciec od natrętnego skarogniadosza tuląc po sobie uszy. Podbiegłam do płotu stając dęba tuż przy ogrodzeniu, ogier zwrócił łeb w moim kierunku, podgalopował do mnie zadowolony ze swoich poczynań, gdy tylko zbliżył łeb do dzielącego nas płotu położyłam uszy po sobie machając wściekle ogonem.
- Zostaw go wreszcie w spokoju.- Zarżałam wściekle, a wiatr rozwiał mi grzywkę odsłaniając gwiazdkę na czole.
- Tylko się bawię.- Odparł z chamskim uśmieszkiem, odpowiedziałam mu niezadowolonym parsknięciem ugryzłam go gdzieś w szyję, na co niezadowolony Spalding odskoczył stając dęba i kładąc uszy po sobie.- Złośnica.- Bąknął pod nosem kopiąc ogrodzenie, które pod wpływem siły ogiera niebezpiecznie zadrżało, parę kopnięć i deska oderwała się niebezpiecznie przelatując obok mnie. Odeszłam bez słowa do bramy przy której zaczęłam krążyć, jak lew w klatce, cicho zarżałam, ale o dziwo ogier znalazł się obok mnie, no tak.. przeszedł przez lukę którą zrobił w ogrodzeniu... pogalopowałam na drugi koniec padoku chcąc się uwolnić od natręta.
<Spalding? Nadal mi nie idzie, ale to chyba kwestia przyzwyczajenia xD>
- Co ty tutaj robisz? Powinnaś iść spać.- Szepnęła tak by nie obudzić innych koni, jednak słysząc jak nowy koń kręci się w boksie, skierowała łeb w tamtą stronę, ale potem uszczypnęła mnie wargami za ucho, parsknęłam niezadowolona i machnęłam łbem, niechętnie zawracając do boksu.- Słyszałaś? California Chrome tu przyjeżdża.- Zawołała za mną, a ja momentalnie stanęłam jak wryta, słysząc jej słowa, które przez chwilę odbijały się echem w mojej głowie. Bez słowa odeszłam do swojego boksu zszokowana słowami matki. Pozostawiłam otwarte drzwiczki, całą noc niespokojnie krążyłam po boksie zastanawiając się jak uniknąć spotkania z ogierem... tia pierwsze spotkanie z tatusiem. Skarogniadosz zawiesił na mnie swoje spojrzenie, znów znudzony waląc w drzwiczki od boksu, zerknęłam w jego kierunku, ale zaraz zaczęło się chodzenie w kółko i ciche parskanie, trwało to aż do rana kiedy w stajni zrobił się tłok ze względu na przygotowania na przyjazd ogiera. Nigdy nie zrozumiem ludzi... tyle hałasu bo koń przyjeżdża, nie wystarczy tylko przygotować boksu? Ale człowiek oczywiście musi posprzątać wszystkie boksy, jeszcze pozamiatać korytarz, który i tak będzie zaraz usyfiony... szkoda, że jeszcze kurzy nie wycierają!
Ponownie zaczęłam krążyć niespokojnie po boksie, zignorowałam pełny żłób i stajennego, który od czasu do czasu mi się przyglądał. Po chwili trwającej wieki zabrano mnie na trening, parenaście kółek wolnego galopu sprawiły, że zaczęłam jeszcze bardziej zwalniać do kłusa, jednak świst batu obudził mnie i znów zaczęłam galopować... machnęłam łbem cicho rżąc, kiedy usłyszałam warkot silnika samochodu, który wiózł przyczepę.
-Oho..- Mruknęłam pod nosem, widząc jak stajenny wyprowadza kasztanowatego ogiera na zewnątrz. Zaczął się rozglądać a jego wzrok padł na mnie, skupiłam się na treningu i po chwili zaczęłam swój szybki cwał.
~*~
Skubałam spokojnie ździebło trawy, spoglądając na Spalding'a który robił już piąte kółko cwału na padoku dla ogierów. Odwróciłam się szukając jakiejś wyższej trawy, ale widocznie takiej nie było- inne kobyły wszystko już zeżarły kiedy to byłam na swoim treningu. Siwek próbował uciec od natrętnego skarogniadosza tuląc po sobie uszy. Podbiegłam do płotu stając dęba tuż przy ogrodzeniu, ogier zwrócił łeb w moim kierunku, podgalopował do mnie zadowolony ze swoich poczynań, gdy tylko zbliżył łeb do dzielącego nas płotu położyłam uszy po sobie machając wściekle ogonem.
- Zostaw go wreszcie w spokoju.- Zarżałam wściekle, a wiatr rozwiał mi grzywkę odsłaniając gwiazdkę na czole.
- Tylko się bawię.- Odparł z chamskim uśmieszkiem, odpowiedziałam mu niezadowolonym parsknięciem ugryzłam go gdzieś w szyję, na co niezadowolony Spalding odskoczył stając dęba i kładąc uszy po sobie.- Złośnica.- Bąknął pod nosem kopiąc ogrodzenie, które pod wpływem siły ogiera niebezpiecznie zadrżało, parę kopnięć i deska oderwała się niebezpiecznie przelatując obok mnie. Odeszłam bez słowa do bramy przy której zaczęłam krążyć, jak lew w klatce, cicho zarżałam, ale o dziwo ogier znalazł się obok mnie, no tak.. przeszedł przez lukę którą zrobił w ogrodzeniu... pogalopowałam na drugi koniec padoku chcąc się uwolnić od natręta.
<Spalding? Nadal mi nie idzie, ale to chyba kwestia przyzwyczajenia xD>
niedziela, 14 maja 2017
Od Spalding'a Pharoah'a C.D Rachel Californii
Szarpałem łbem do góry, by uwolnić się z uścisku rąk mężczyzny, który dzielnie ciągnął mnie do przodu. Tupałem w miejscu, żeby wyrazić swój sprzeciw na dalsze wejście w głąb stajni, która była wręcz przeogromna. Wszystkie konie rżały, parskały, bądź wydawały z siebie żałosne kwiknięcia. Nie ukrywając, byłem masakrycznie zmęczony po całej podróży i nie miałem już sił na odstawienie jakiegoś numeru. Przeciąłem zębami powietrze, gdy zobaczyłem jak jakiś ogier kładzie uszy po potylicy. Będzie tego żałował, już ja się o to postaram. Nagle mój wzrok przyciągnęła do siebie kasztanowata klacz, która najprawdopodobniej zmęczona treningiem, leżała na ściółce okryta granatową derką. Sam miałem na sobie derkę, lecz była ona koloru szmaragdowego. Nie zdążyli mi jeszcze jej zdjąć... Jeśli nie zdejmą mi jej na noc to mogą już się z nią pożegnać. Wracając do klaczy, która mimowolnie zerkała na mnie swoimi bursztynowymi oczami. Fulblutka była intrygująca, ciekawa. Intrygowała mnie samą swoją obecnością i swoim zapachem. Na jej czole malowała się biała gwiazdka, która teraz wręcz znikała pod grzywką kasztanki. Zatrzymałem się w miejscu i zaparłem się swoimi kopytami, przez co stajenni nie mieli szans żeby mnie ruszyć.
- Spalding Pharoah, miło mi - rzekłem, po czym zlustrowałem otoczenie, które wręcz wrzało z emocji.
- Eee.. Rachel California - odpowiedziała.
- Weźcie już zamknijcie swoje ryje - parsknąłem, a już po chwili pokłusowałem przed siebie, ciągnąc za sobą conajmniej trzech facetów, którzy teraz jechali kolanami po posadzce stajni. Będąc dumny ze swojego czynu, wszedłem do boksu, na którym widniała tabliczka:
Spalding Pharoah
American Pharoah x Sky Beauty
09.10.2014r.
Stajenni szybko zamknęli boks i zabezpieczyli je tymi swoimi środkami bezpieczeństwa, które bez problemu dało się pogromić jednym kopnięciem. Ustawiłem się dokładnie przed drzwiami boksu i oparłem swój łeb o jedną z krat. Szybko jednak w moje oczy rzucił się siwy koń, który stał w boksie obok.
- No cześć słodziutki - zaszydziłem po czym pierwszy raz uderzyłem w wewnętrzną ścianę.
- Zostaw mnie w spokoju, jestem zmęczony treningiem - wycharczał i ułożył się na ściółce.
- No i co? Ja jestem zmęczony podróżą i jakiejś wielkiej dramy z tego nie robię - bąknąłem, i ponownie, lecz tym razem mocnej uderzyłem w ścianę, która szybko zadrżała. Nagle usłyszałem dźwięk, który oznaczał to, że któryś z koni gwałtownie wstał.
- Do chol**y, zostaw go w spokoju! - Krzyknęła Rachel i położyła uszy wzdłuż szyi.
- Śmiesznie wyglądasz, jak się złościsz - rzekłem i cicho wypuściłem powietrze. Kasztanowata klacz stała po drugiej stronie o boks dalej, ale można było zauważyć znaczną różnicę w naszym wzroście, jak i naszej budowie, która na prawdę mocno się różniła. Kasztanka była zdecydowanie drobniejsze ode mnie, a jej nogi były jeszcze chudsze od tych, które ja posiadam.
- Nie denerwuj się, złość piękności szkodzi, a chyba nie chcemy żebyś została brzydkim kaczątkiem? - Zaśmiałem się, a już za chwilę po raz kolejny uderzyłem w drewno dzielące mnie i siwego ogiera, który nie zwracając uwagi na mnie, oddał się w objęcia Morfeusza.
- Idiota... - mruknęła California. Po raz kolejny zniknęła za przednią częścią boksu, a ja wiedząc, że będzie to nieprzespana noc, zacząłem monotonnie uderzać o drewno, który delikatnie ustępowało nacisku.
<Droga Rachel? Daj mi trochę czasu na rozkręcenie się <3>
- Spalding Pharoah, miło mi - rzekłem, po czym zlustrowałem otoczenie, które wręcz wrzało z emocji.
- Eee.. Rachel California - odpowiedziała.
- Weźcie już zamknijcie swoje ryje - parsknąłem, a już po chwili pokłusowałem przed siebie, ciągnąc za sobą conajmniej trzech facetów, którzy teraz jechali kolanami po posadzce stajni. Będąc dumny ze swojego czynu, wszedłem do boksu, na którym widniała tabliczka:
Spalding Pharoah
American Pharoah x Sky Beauty
09.10.2014r.
Stajenni szybko zamknęli boks i zabezpieczyli je tymi swoimi środkami bezpieczeństwa, które bez problemu dało się pogromić jednym kopnięciem. Ustawiłem się dokładnie przed drzwiami boksu i oparłem swój łeb o jedną z krat. Szybko jednak w moje oczy rzucił się siwy koń, który stał w boksie obok.
- No cześć słodziutki - zaszydziłem po czym pierwszy raz uderzyłem w wewnętrzną ścianę.
- Zostaw mnie w spokoju, jestem zmęczony treningiem - wycharczał i ułożył się na ściółce.
- No i co? Ja jestem zmęczony podróżą i jakiejś wielkiej dramy z tego nie robię - bąknąłem, i ponownie, lecz tym razem mocnej uderzyłem w ścianę, która szybko zadrżała. Nagle usłyszałem dźwięk, który oznaczał to, że któryś z koni gwałtownie wstał.
- Do chol**y, zostaw go w spokoju! - Krzyknęła Rachel i położyła uszy wzdłuż szyi.
- Śmiesznie wyglądasz, jak się złościsz - rzekłem i cicho wypuściłem powietrze. Kasztanowata klacz stała po drugiej stronie o boks dalej, ale można było zauważyć znaczną różnicę w naszym wzroście, jak i naszej budowie, która na prawdę mocno się różniła. Kasztanka była zdecydowanie drobniejsze ode mnie, a jej nogi były jeszcze chudsze od tych, które ja posiadam.
- Nie denerwuj się, złość piękności szkodzi, a chyba nie chcemy żebyś została brzydkim kaczątkiem? - Zaśmiałem się, a już za chwilę po raz kolejny uderzyłem w drewno dzielące mnie i siwego ogiera, który nie zwracając uwagi na mnie, oddał się w objęcia Morfeusza.
- Idiota... - mruknęła California. Po raz kolejny zniknęła za przednią częścią boksu, a ja wiedząc, że będzie to nieprzespana noc, zacząłem monotonnie uderzać o drewno, który delikatnie ustępowało nacisku.
<Droga Rachel? Daj mi trochę czasu na rozkręcenie się <3>
OD Rachel Californii
Rozejrzałam się niespokojnie po padoku, unikając kontaktu z jakąkolwiek klaczą na wybiegu, momentalnie moje nogi same wyrwały się do galopu nie wiedząc nawet z jakiego powodu. Parę razy skopałam powietrze i wreszcie zwolniłam do spokojniejszego kłusa, znów krążąc przy bramie wyjściowej, poczułam uszczypnięcie czyiś warg na mojej szyi, postanowiłam skopać delikwentkę i odbiec znów na jakąś większą odległość, gdzie miałam przez chwilę spokój... przez chwilę...
Ta sama klacz podeszła do mnie i uszczypnęła mnie w ucho, parsknęłam niezadowolona odwracając się do niej i momentalnie zamarłam, ta charakterystyczna odmiana na pysku... matka. A ja ją tyle razy skopałam! Położyłam uszy po sobie i opuściłam nieco łeb, wyrażając skruchę, jednak zanim cokolwiek coś powiedziałam, poczułam jak do mojego skórzanego kantara zostaje przypięty uwiąz, spojrzałam na dżokeja w lekkim osłupieniu, ale niechętnie zaczęłam iść patrząc w inną stronę, gdzieś w ścieżkę prowadząca do lasu. Parsknęłam kilka razy i machnęłam łbem, na co człowiek cicho syknął, bo uwiąz nieprzyjemnie otarł się o jego rękę, zaczęłam iść w tamtą stronę, ale ku mojemu zdziwieniu pod nogami poczułam świst batu, odruchowo wyrwałam się i zaczęłam dziki cwał w głąb budynku, tymczasem przez korytarz stajni, Warner (aut: ta nie było lepszego imienia dla stajennego xD) szedł sobie spokojnie do taczki, którą zostawił przy jednym z boksów, wygwizdywał dobrze znaną mi melodię. Kiedy mnie ujrzał, stanął mi na drodze ze stoickim spokojem, a ja chcąc nie chcąc wyhamowałam niespokojnie krążąc w kółko, w końcu mężczyzna złapał końcówkę uwiązu, gładząc mnie po karku, który przed chwilą był mocno napięty, jednak pomimo rozluźnienia mój oddech dalej był niespokojny.
- Co za głupia szka...- Urwał, kiedy to stanął obok mnie kiedy położyłam uszy po sobie i lekko opuściłam łeb machając wściekle ogonem.
- Tyle razy powtarzałem Ci, żebyś nie świstał tak batem na prawo i lewo. Jest ostatnimi czasy nerwowa.- Powiedział ze stoickim spokojem stajenny, cały czas gładząc mnie to po szyi, lub kości nosowej.
- Nic mnie to nie obchodzi... ja na niej tylko jeżdżę.- Warknął odchodząc niespokojnym krokiem, zostałam zaprowadzona do boksu gdzie mogłam położyć się w sianie i rozluźnić się na chwilę zamykając oczy, ale oczywiście nie na długo... widząc dżokeja ze sprzętem, postawiłam nieco uszy, powoli podnosząc się na cztery nogi. Po dokładnym wyczyszczeniu (i jednoczesnym marudzeniu) wreszcie przyszła pora na siodłanie, podniosłam wyżej łeb widząc nieprzyjemnie wyglądające wędzidło, ale w końcu po krótkiej szarpaninie opuściłam nieco głowę po chwili przeżuwając zimny kawałek metalu w pysku. Zostałam zabrana na tor, gdzie po krótkiej rozgrzewce zaczęłam robić kółka powolnym galopem. Otworzyłam nieco pysk by ulżyć sobie nieprzyjemne uczucie kiedy jeździec trzymał mnie dość krótko na wodzy, po kilku takich okrążeniach wreszcie mogłam się rozpędzić... z początku w miarę spokojnym tempem, ale potem nabierałam coraz szybszej prędkości, wydłużając krok. Trener uważnie nam się przyglądał okiem krytyka, który bacznie obserwował każdy ruch. Po ostatnim okrążeniu, zatrzymałam się przy barierce.
- I jak?
- Już lepiej. Ma lepszy czas niż ostatnio, ale i tak potrzebuje więcej treningów.- Odpowiedział starszy mężczyzna.
~~~
Wieczorem w stajni było dość... głośno. Dużo koni hałasował, zwłaszcza tych niespokojnych, ja po długim treningu na wytrzymałość leżałam w boksie przykryta granatową derką, co jakiś czas obserwując pomiędzy deskami co się dzieje. Usłyszałam po chwili energiczny tupot kopyt, jednak zapach... nie bardzo go kojarzyłam... chociaż w sumie mało ogierów stąd kojarzyłam. Z ciekawości wyjrzałam aż z boksu, spoglądając na to co się dzieje na korytarzu. Skarogniadosz właśnie przechodził obok mojego boksu, zatrzymując na mnie wzrok.
<Spalding? xD Muszę się trochę rozkręcić w pisaniu, ale myślę, że nie jest źle :D >
Ta sama klacz podeszła do mnie i uszczypnęła mnie w ucho, parsknęłam niezadowolona odwracając się do niej i momentalnie zamarłam, ta charakterystyczna odmiana na pysku... matka. A ja ją tyle razy skopałam! Położyłam uszy po sobie i opuściłam nieco łeb, wyrażając skruchę, jednak zanim cokolwiek coś powiedziałam, poczułam jak do mojego skórzanego kantara zostaje przypięty uwiąz, spojrzałam na dżokeja w lekkim osłupieniu, ale niechętnie zaczęłam iść patrząc w inną stronę, gdzieś w ścieżkę prowadząca do lasu. Parsknęłam kilka razy i machnęłam łbem, na co człowiek cicho syknął, bo uwiąz nieprzyjemnie otarł się o jego rękę, zaczęłam iść w tamtą stronę, ale ku mojemu zdziwieniu pod nogami poczułam świst batu, odruchowo wyrwałam się i zaczęłam dziki cwał w głąb budynku, tymczasem przez korytarz stajni, Warner (aut: ta nie było lepszego imienia dla stajennego xD) szedł sobie spokojnie do taczki, którą zostawił przy jednym z boksów, wygwizdywał dobrze znaną mi melodię. Kiedy mnie ujrzał, stanął mi na drodze ze stoickim spokojem, a ja chcąc nie chcąc wyhamowałam niespokojnie krążąc w kółko, w końcu mężczyzna złapał końcówkę uwiązu, gładząc mnie po karku, który przed chwilą był mocno napięty, jednak pomimo rozluźnienia mój oddech dalej był niespokojny.
- Co za głupia szka...- Urwał, kiedy to stanął obok mnie kiedy położyłam uszy po sobie i lekko opuściłam łeb machając wściekle ogonem.
- Tyle razy powtarzałem Ci, żebyś nie świstał tak batem na prawo i lewo. Jest ostatnimi czasy nerwowa.- Powiedział ze stoickim spokojem stajenny, cały czas gładząc mnie to po szyi, lub kości nosowej.
- Nic mnie to nie obchodzi... ja na niej tylko jeżdżę.- Warknął odchodząc niespokojnym krokiem, zostałam zaprowadzona do boksu gdzie mogłam położyć się w sianie i rozluźnić się na chwilę zamykając oczy, ale oczywiście nie na długo... widząc dżokeja ze sprzętem, postawiłam nieco uszy, powoli podnosząc się na cztery nogi. Po dokładnym wyczyszczeniu (i jednoczesnym marudzeniu) wreszcie przyszła pora na siodłanie, podniosłam wyżej łeb widząc nieprzyjemnie wyglądające wędzidło, ale w końcu po krótkiej szarpaninie opuściłam nieco głowę po chwili przeżuwając zimny kawałek metalu w pysku. Zostałam zabrana na tor, gdzie po krótkiej rozgrzewce zaczęłam robić kółka powolnym galopem. Otworzyłam nieco pysk by ulżyć sobie nieprzyjemne uczucie kiedy jeździec trzymał mnie dość krótko na wodzy, po kilku takich okrążeniach wreszcie mogłam się rozpędzić... z początku w miarę spokojnym tempem, ale potem nabierałam coraz szybszej prędkości, wydłużając krok. Trener uważnie nam się przyglądał okiem krytyka, który bacznie obserwował każdy ruch. Po ostatnim okrążeniu, zatrzymałam się przy barierce.
- I jak?
- Już lepiej. Ma lepszy czas niż ostatnio, ale i tak potrzebuje więcej treningów.- Odpowiedział starszy mężczyzna.
~~~
Wieczorem w stajni było dość... głośno. Dużo koni hałasował, zwłaszcza tych niespokojnych, ja po długim treningu na wytrzymałość leżałam w boksie przykryta granatową derką, co jakiś czas obserwując pomiędzy deskami co się dzieje. Usłyszałam po chwili energiczny tupot kopyt, jednak zapach... nie bardzo go kojarzyłam... chociaż w sumie mało ogierów stąd kojarzyłam. Z ciekawości wyjrzałam aż z boksu, spoglądając na to co się dzieje na korytarzu. Skarogniadosz właśnie przechodził obok mojego boksu, zatrzymując na mnie wzrok.
<Spalding? xD Muszę się trochę rozkręcić w pisaniu, ale myślę, że nie jest źle :D >
Rachel California!
Imię: Rachel California
Pseudonimy: Rachel, California, Cali, Ra, Rae itp.
Wiek: Obecnie młoda ma 3 latka
Rasa: Koń Pełnej Krwi Angielskiej
Pochodzenie:
Rachel Alexandra- Matka
California Chrome- Ojciec
sobota, 13 maja 2017
Otwarcie bloga!
Niezmiernie się cieszymy, że wreszcie blog został otwarty! Miejmy nadzieję, że Rachel Valley pozostanie z nami na długi czas i że wszyscy będziemy się tu dobrze bawić, spędzając miło czas, jednocześnie zawierając nowe znajomości i rozwijając się pisząc opowiadania!
Serdecznie zapraszamy do rekrutacji! Życzymy miłej zabawy!
~Administracja
Serdecznie zapraszamy do rekrutacji! Życzymy miłej zabawy!
~Administracja
Subskrybuj:
Posty (Atom)