wtorek, 29 sierpnia 2017

Cześć, cześć!

Z tej strony administratorka główna, bardzo przepraszam za nieobecność i brak aktywności z mojej strony, po prostu trochę się w życiu nie poukładało i nie miałam czasu na bloga...
Dziś jednak powracam do was z tym postem i zamierzam uaktywnić znów bloga ^^
Pytanie tylko czy chcecie pisać w postaci konia czy człowieka... ogólnie miałam dość fajny pomysł na Akademię, mogę wszystko zmienić i dodać nową fabułę, albo lecimy starą... powstanie na ten temat ankieta :D

Po za tym:

Wprowadzimy czystki na blogu. Niestety lub stety... ale formularze zostaną zapisane przez administrację, więc jak ktoś będzie chciał zawsze może wrócić :) To tyle! Do usłyszenia!

~Rachel California

sobota, 20 maja 2017

Od Elayzy

- Mówisz serio?! - usłyszałam donośny głos Samuela. Podniosłam głowę z ziemi, uważnie nasłuchując, co się dzieje. Ktoś szedł w stronę stajni, w której znajdował się mój boks, jak i innych koni. Po ziemi w pomieszczeniu rozległo się stukanie butów do jazdy.
- Tak, serio. Dlatego chciałbym, by została już dokładnie obejrzana oraz przygotowana, w czym musisz mi pomóc, jako jej opiekun – teraz odezwał się jeden z trenerów. Zastrzygłam uszami, wystawiając nogi do przodu i ociężałe podnosząc się z ziemi. Mężczyźni byli dopiero w połowie stajni, gdy wystawiłam szyję przez specjalny otwór, by ich przywitać. Na twarzy Samuela od razu rozgościł szeroki uśmiech, przez co zaczął szybciej do mnie podchodzić, w końcu obejmując moją głowę rękoma.
- Popatrz, nawet już wstała. Ma niesamowity słuch – zaczął, gładząc mnie po lewej stronie głowy. Cicho parsknęłam, mrugając oczami.
- Tak, tak… Wyprowadź ją, po to tu przyszliśmy, a nie, byś ją cały czas rozpieszczał. Myślisz, że nie zauważyłem jabłka za twoimi plecami? - powiedział starszy mężczyzna, pokazując palcem na stajennego, który się zaśmiał. Jabłko? Energicznie machnęłam głową w stronę twarzy chłopaka, niechcący go uderzając. Ktoś powiedział „jabłko”? Ten poklepał mnie po pysku, sięgając za siebie i wyjmując owoc. Moje ulubione… Przystawił mi czerwony przedmiot do pyska, który z rozkoszą pochłonęłam. Po zjedzeniu jeszcze raz parsknęłam, jednak tym razem głośniej. Po chwili już wychodziłam ze stajni ciągnięta przez Samuela na linie. Patrzyłam na różne rzeczy wokół mnie jak dwójka koni trenujących właśnie na lonżownikach. Nieznacznie przechyliłam głowę bardziej w ich stronę, jednak poczułam, jak czarnowłosy stajenny ciągnie mnie w drugą stronę. Grzecznie się posłuchałam, skręcając w lewo. Minęłam się właśnie z dużym karym ogierem, gdy trener otworzył bramkę od padoku, do którego kierował mnie Samuel. Odpiął linkę, dając mi znać, bym śmiało poszła do przodu, co wykonałam. Pokłusowałam w głąb zielonego i ogrodzonego terenu, na końcu zakręcając, zwalniając do stępu i podchodząc do mojego opiekuna, który już wyciągał dłonie, by objąć moją głowę. Przymknęłam oczy, czując, jak delikatnie gładzi mnie po chrapach, jadąc w górę do uszu, za którymi nawet mnie podrapał, na co parsknęłam.
- Dobra, zaraz powinien przyjechać weterynarz, by ją dokładnie zobaczyć. Wyjdę mu na spotkanie, by nie musiał nas szukać – zawiadomił nas starszy człowiek, wychodząc z padoku i oddalając się od naszego towarzystwa. Zamrugałam oczami, wyraźnie zaciekawiona. Samuel uśmiechnął się, stając przy moim lewym boku i patrząc w moje niezasłonięte przez grzywę oko.
- Wiesz co, Snow Queen… Może nie wiesz, ale już za dwa miesiące weźmiesz udział w wystawie koni w Louisville. Dlatego jesteś tu i dlatego weterynarz do ciebie jedzie. Cieszysz się? - na końcu swojej wypowiedzi zadał mi pytane. Czy ja się cieszę..? Po raz kolejny parsknęłam, kierując głowę bardziej w stronę chłopaka, lekko go trącając. Ten się zaśmiał, kładąc swoje dłonie na moich policzkach.
- Wygrasz tę wystawę. Jestem tego pewien – wyznał, na końcu całując mnie w chrapy. Powoli mrugnęłam oczami, spoglądając na niego. Chciałabym… Ciekawe, czy mama byłaby wtedy ze mnie dumna. Ciekawe, czy w ogóle tam będzie. Wtedy przed moimi oczami stanął obraz klaczy o również białej sierści z włosiem, jednak o odcień ciemniejszy, niż mój. Wpatrywała się we mnie swoimi również ciemnymi oczami. Zawsze mi powtarzała, że mogłabym być jej siostrą, a nie córką, bo po ojcu, jedyne co odziedziczyłam, to większość cech charakteru i zdolności. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Skierowałam uszy w prawą stronę, uważnie nasłuchując. Wychwyciłam stąpanie konia oraz delikatny chód człowieka. Nieznacznie obróciłam głowę w stronę, skąd zmierzali. Zobaczyłam jakiegoś człowieka, który ciągnął za sobą konia. Przeszli obok nas, po czym weszli na padok centralnie obok tego, na którym ja się znajdowałam.
- Mamy sąsiadów, Snow Queen – odezwał się Samuel, klepiąc mnie po szyi, na co lekko się wzdrygnęłam.

<Ktoś chętny?>

piątek, 19 maja 2017

Elayza!





Imię: Elayza
Pseudonimy: El, Eli, Ela, Elay, pieszczotliwie zwana przez opiekuna (Samuela) „Snow Queen”.
Wiek: Dosyć niedawno skończyła dopiero dwa lata.
Rasa: NN
Pochodzenie: Matka była wystawową klaczą o dźwięcznym imieniu Enchatress, a jej ojcem był profesjonalny skoczek Jump Scare, który zajął się reprodukcją po zakończeniu kariery. Gdy ostatni raz widziała matkę, ta była drugi raz w ciąży, niestety Elayza nie widziała swojego rodzeństwa, lecz wie, że miał to być ogier, który zostałby nazwany Elaynor.

poniedziałek, 15 maja 2017

Od Rachel Californii C.D Spalding'a Pharoah'a

Spojrzałam niepewnie na ogiera, a potem schyliłam nieco głowę jedząc obok niego trawę, gdzieś w oddali zauważyła rodziców rozmawiających przy płoci i kładli uszy po sobie spoglądając na nas. Wkrótce jednak ojciec miał wyjechać ze stadniny nie wiedzieć dokąd, w ogóle nie wiedziałam po co tu przyjechał. Nie potrzebowałam go jako źrebie i nie potrzebuje go teraz... tak mi się wydaje. W sumie nic specjalnego do mojego życia nie wniósł, a zmienić raczej mnie nie zmieni.
- A ty?- Zapytał
- Co ja?
- Startujesz w czymś?- Dopytywał się ciekawski, a moje uszy momentalnie odwróciły się w tył.
- W najbliższym czasie nie, ale trener to rozpatruje.- Parsknęłam przeżuwając wszystko dokładnie i połykając. Chciałabym pobiec znów w jakiejś gonitwie, nie ukrywam z drugiej strony teraz miałam spokój od reporterów i innych ciuli z ula, których miałam ochotę wykopać na kilka metrów i cieszyć się jak lądują twarzami na betonie. Co ze mnie za sadystka wyrosła?
- Rachel!- Usłyszałam gwizdanie dżokeja, który to postanowił po mnie przyjść, pożegnałam się z towarzyszem i niepewnie pokłusowałam do natręta, który zapiął mi uwiąz i zaprowadził do stajni, gdzie osiodłał i skierował się na tor, maszyna startowa na początku nieco mnie przeraziła nie dość, że cholernie ciasno to jeszcze ten nieszczęsny dzwonek. Kręciłam się w kółko unikając jakiegokolwiek kontaktu z tym dziadostwem, jeździec poklepał mnie po szyi.
- Spokojnie, młoda.- Wyszeptał, aż w końcu podeszłam bliżej jednego z boksów i niepewnie tam weszłam, drzwiczki się za mną zamknęły, co przyprawiło mnie o dreszcze, w końcu usłyszałam głośny, niemiły dźwięk dzwonka, który sprawił, że zaczęłam dziko cwałować by oddalić się od złowieszczych bramek jak najdalej się dało. Nim się obejrzałam szybko przebiegłam pierwsze kółko, a potem drugie, trener zagwizdał co sprawiło, że podeszłam do niego wolnym kłusem.
-Jest o wiele lepiej niż wcześniej, ale pod koniec zaczęła zwalniać, musisz jej wtedy najbardziej pilnować.- W tym momencie pogłaskał mnie po chrapach.- Jeszcze raz.- Dodał po chwili, obserwując jak powoli i niepewnie wchodzę do boksu, z którego po dzwonku wybiegłam jakby za mną biegł jakiś dziki kot, tym razem nieco wolniej powoli weszłam w zakręt na sygnał jeźdźca nieco przyśpieszając by nadrobić czasu. Potem  w połowie drogi zaczęło się zabójcze tempo, którym zaczęłam biec kolejne dwa kółka pomimo, że jeździec próbował mnie zatrzymać, w końcu po dojechaniu na  linię mety zaczęłam zwalniać.
-Było lepiej.- Powiedział krótko i odszedł już nic nie mówiąc. Gdzieś w oddali Spalding przyglądał mi się z padoku, tymczasem ja zostałam rozsiodłana, napojona i zabrano mnie na długi spacer. Mężczyzna co jakiś czas przyglądał mi się i moim nogom, które drżały po wczorajszej bieganinie w furii, w stajni czekał mnie krótki masaż, rozciąganie kończyn i wreszcie spanie...
W nocy jednak obudził mnie szmer... ktoś dobijał się do stajni, tuliłam uszy po sobie i obserwowałam drzwi od stajni, dość oddalone od mojego boksu. W progu stanęło czterech mężczyzn w kominiarkach. Trzymali jakieś dwa stare uwiązy, podeszli do mojego boksu przypinając do kantara stary, zniszczony uwiąz i wyprowadzili mnie wręcz siłując się ze mną, ze Spalding'iem mieli nie małe kłopoty, stanęłam dęba niebezpiecznie wymachując kopytami nad głową delikwenta, który potraktował mnie batem, momentalnie przestraszyłam się i zaczęłam galopować, ale drugi przy wejściu złapał mnie za kantar i wprowadził do jakiejś przyczepy jak na rzeź,  zaparłam się z całej siły nogami nie chcąc tam włazić... skarogniadosz wściekle rżał, czułam napiętą atmosferę, dostałam po zadzie kolejny raz batem, ale tym razem skopałam delikwenta aż poleciał parę metrów  prawie, że do stajni.
-Je***a szkapa!- Krzyknął podchodząc do mnie i szarpiąc z całej siły za uwiąz, kantar nieprzyjemnie wbił mi się w tył głowy i nacisnął lekko na kość nosową, przez co odruchowo poszłam do przodu. Przyczepa była pusta, przywiązano mnie z przodu podobnie jak ogiera, który skopał paru ludziom zadki. Przyczepa została zamknięta, ostatkiem sił próbowałam jakoś odwiązać skomplikowany supeł i spróbować nas jakoś uwolnić, jednak samochód koniokradów już ruszył. Parsknęłam cicho i położyłam się na podłodze opierając łeb o ścianę przyczepy, ogier stał koło mnie przyglądając mi się.

<Spalding? Co się wydarzyło dalej? :3>

Od Spalding'a Pharoah'a C.D Rachel Californii

Zaśmiałem się pod nosem gdy zobaczyłem, że matka kasztanki wysyła mi znaczne sygnały do tego, żebym odpi**dolił się od jej córki. Haaa... Chciałoby się. Skarogniada klacz, była ponownie w ciąży, jednakże niewiadome było to z jakim ogierem. Możliwe, że mógłby być to pełny brat lub siostra drogiej Rachel, która teraz spokojnie skubała trawę.
- Oho - powiedziałem na widok człowieka, który zdecydowanie za mocno machał moim uwiązem, którego można było rozpoznać z daleka. Był praktycznie cały poobdzierany, a jego skóra zaczęła pękać w co niektórych miejscach przez moje nadmierne szarpanie się. - No to teraz tylko trzymać kciuki żeby potrafił mnie zahamować - parsknąłem i zarzuciłem łbem.
- No to powodzenia - rzekła klacz i wróciła do poprzedniego zajęcia, czyli szukania co raz to lepszej kępki trawy. Poczułem lekkie klepnięcie z boku łopatki i szybkie zapięcie łańcuszka na moim kantarze, który połyskiwał w świetle promieni słonecznych, które w tym dniu naprawdę mocno doskwierały.

~*~

- Pomiar, który właśnie wykonam, zadecyduje o tym czy pobiegnie na jakiejś gonitwie, a jeżeli pobiegnie to na jakiej. - Powiedział trener na jednym tchu i wyjął z kieszeni swoich jeansowych spodni stoper, którego blaszka ładnie opalizowała na złoto. Poczułem nagłe szarpniecie za wodze, co wywołało u mnie nerwy i puściłem delikatnego barana, który i tak dla widzów był czymś potężnym i silnym. Startboks wysunął się na sam środek toru, a mój instynkt od razu powiedział: Nie pisze się na to, ja już podziękuję. Po wielokrotnych próbach, które kończyły się porażką i wielokrotnym kąsaniem opiekunów, sam wszedłem do wąskiej przestrzeni i poczekałem na sygnał, który miał być oznaką wystartowania. Zaliczyłem naprawdę dobry start, który szybko przeobraził się w ogromnej szybkości cwał, nie zwracając uwagi na dosiadającego mnie mężczyzne, biegałem tak jak chciałem i tam gdzie chciałem. Jednakże utrzymywałem się cały czas przy wewnętrznej bramce by tylko skrócić sobie zakręty, które dodawały by wiele do czasu. Zabrałem jeszcze więcej wodzy i przyspieszyłem na ostatniej prostej, która bardzo szybko dobiegała końca.
- Zwolnij! Trzymaj go na samym końcu! - Krzyknął trener, lecz było już za późno, ponieważ wpadłem na bramkę z niemałym impetem, tracąc przy tym dosiadającego mnie jeźdca, który był prawdopodobnie najlepszym jaki mnie dosiadał.
- Pobiegnie w San Vincente Stakes - zaczął mężczyzna, który stukał palcami w notes. - Ma bardzo dobry czas, ale już na samym końcu wiedz, że musisz go mocno wstrzymywać, ponieważ sytuacja ta będzie się powtarzała non stop, a chyba tego nie chcemy, prawda? - Zaśmiał się i poklepał moją suchą szyję. Poczułem ulgę gdy czarnoskóry facet zdjął ze mnie cały osprzęt i normalnie mnie puścił, bez żadnego odprowadzenia na padok, tylko po prostu mogłem pójść gdzie chce i kiedy chcę. Jednakże teraz nie pragnąłem niczego innego niż spotkanie z Rachel Californii, by pochwalić jej się tym, że już niedługo jadę na pierwszą w moim życiu gonitwę dla trzylatków. Pogalopowałem szybko na wspólny padok i z daleka krzyknąłem.
- Jadę na San Vincente Stakes! Jadę na gonitwę!
- Fajnie było wpaść na belkę?
- Nieprzyjemne uczucie, ale cóż poradzić? - Zaśmiałem się i delikatnie trąciłem klacz.

<Rach

Od Rachel Californii C.D Spalding'a Pharoah'a

Rozejrzałam się po okolicy rozanielona spoglądając co jakiś czas na ogiera, który cały czas rozglądał się.
- Tu jest cudownie.- Szepnęłam cicho rozglądając się.Odetchnęłam świeżym powietrzem spoglądając na to wszystko, ułożyłam się na dość niewygodnym podłożu kładąc pysk na kamieniach, które wbijały mi się w skórę.
- Zmęczona?- Zaśmiał się spoglądając na mnie.
- Trochę.- Zamknęłam oczy, wdychając świeże nocne powietrze, gdzieś na nocnym niebie widać było małe migoczące punkciki. Spalding pierwszy raz wydał mi się taki spokojny, wydawało mi się, że przez ograniczenia stawał się taki narowisty jak przedtem, ale w tej chwili to był inny koń. Myliłam się co do niego...- Przepraszam.- Szepnęłam, a skarogniadosz spojrzał na mnie zaskoczony moimi słowami.- Myliłam się co do Ciebie.- Dodałam jeszcze ciszej, zdziwiony pokiwał głową cicho rżąc.
- Nie ma sprawy, Rudasku.- Zignorowałam przezwisko i uśmiechnęłam się nieco i otrzepałam się z nadmiaru wody na szyi, która jeszcze ze mnie skapywała. Niestety musieliśmy wracać... niebawem świt, a przecież ludzie dość wcześnie przyjeżdżali do stajni... że im się chce. Przebrnęliśmy jakoś przez wodę, cudem się oczywiście nie utopiła, apotem zaczął się dziki cwał do stajni, ogier oczywiście mnie wyprzedził ze śmiechem, ale zaraz się z nim zrównałam i tak wparowaliśmy do stajni, niezadowolone konie położyły uszy po sobie widząc ogiera, a już nie wspominając o wściekłym ojcu, który widząc rozradowaną mnie i dumnego Spalding'a zaczął lekko kopać w drzwiczki boksu. 
- To było niesamowite! Musimy kiedyś to powtórzyć!- Zawołałam.
- Po moim trupie!- Przerwał kasztan parskając niezadowolony.- Powiedziałem, że nie będziesz się z nim spotykać, koniec kropka!
- Nie pytałam się Ciebie o zdanie. Moja sprawa z kim się zadaje.- Bąknęłam pod nosem, na co ogier zareagował wściekłym rżeniem i skończyło się na nieprzyjemnym ukąszeniu, parsknęłam niezadowolona odsuwając się  gdzieś w kąt boksu. Ogier stanął dęba w boksie, w stajni zrobił się jeden wielki harmider, konie zaczęły się uspokajać kiedy stajenni zaczęli im podawać posiłki. Pasza wylądowała w moim żłobie, zajrzałam do niego i zaczęłam jeść. Za chwilę pewnie wypuszczą nas na padok i oczywiście tak się stało. Gdzieś na jakiejś ujeżdżalni konie rekreacyjne odbywały teraz jazdę, inne sportowce ciężko trenowały na kolejne zawody, a ja spokojnie chodziłam sobie obok płotu dzielącego padok ogierów i klaczy mając nadzieję, że tym razem wydarzy się coś ciekawego. Ośrodek tętnił życiem... na torze też działy się ciekawe rzeczy, zwłaszcza że biegł na nim mój ojciec,  zmieniłam pozycję (xD), żeby lepiej widzieć co się dzieje, kasztan biegł z ogromną szybkością, zrobił już chyba z dwa kółka w ogóle się nie męcząc... pod względem wytrzymałości jestem dość nieudanym źrebakiem, żadne z rodziców nie miało tego problemu co ja... pomimo to zaczęłam zauważać różnice i coraz bardziej byłam usatysfakcjonowana swoimi treningami.
Gdzieś w oddali na padoku szlajał się Spalding, który również obserwował trening, parsknął dumnie i podkłusował do jeszcze nie naprawionego ogrodzenia, przeszedł przez lukę i podszedł bliżej.
- Chcesz się  pościgać?- Zaproponował ogier, ale pokiwałam głową na boki.- Czemu?
-Nie chcę z siebie robić kretynki i tak wiadomo, że wygrasz.- Odpowiedziałam schylając łeb po trawę, nagle zauważyłam jakąś podejrzaną osobę, kręcącą się przy padoku, obserwowała nas i nie wyglądała na.... normalną... dziwnie się uśmiechała. Położyłam uszy po sobie spoglądając na mężczyznę i poszłam gdzieś dalej,  machając łbem przekazując w ten sposób ogierowi, żeby poszedł za mną. Zatrzymałam się przy samym płocie.
-Rozwaliłbym ten gówniany płot i uciekłby w pizdu.- Mruknął ogier co jakiś czas skubiąc trawę w drodze do drewnianego płotu.
-Ciesz się, że to nie jest ogrodzenie pod napięciem.- Westchnęłam ciężko.
- Z takim też bym sobie pewnie poradził.- Uniósł dumnie łeb. Coraz bardziej mnie zaskakiwał, matka stojąca gdzieś na padoku przyglądała mu się nieufnie, jakby chciała mu przekazać " Nie zbliżaj się do mojej córki!".

<Spalduś? :3>

Od Spalding'a Pharoah'a C.D Rachel Alexandry

Podeszłem stępem do klaczy, która gwałtownie poderwała swój łeb do góry. Zaśmiałem się, gdy kasztanka lekko cofnęła się na mój widok. Trzeba było przyznać, że Rachel i ja byliśmy zupełnie różni w swym wyglądzie, ponieważ moje ciało było znacznie bardziej umięśnione jak i bardziej muskularne. Górowałem również nad nią swoim wzrostem, ponieważ rudzielec zdecydowanie należał do tych niższych folblutów.
- Mnie się boisz? - Wyszczerzyłem się w głupim uśmiechu i bez zawahania trąciłem klaczy bok. - Przecież jestem najspokojniejszym koniem na świecie - dokończyłem i zaczerpnąłem łyku świeżej wody z rzeczki.
- Tak, widać to szczególnie gdy jesteś w boksie bądź na torze - parsknęła. - Czego chcesz?
- Ja? Niczego rzecz jasna. Nudzi mi się. Chcesz może wyjść na spacer? - Zapytałem i posłałem klaczy delikatne spojrzenie. U Rachel widoczne było zawahanie, ponieważ jej wargi wykrzywiały się w delikatnym uśmiechu, ale jej oczy mówiły zdecydowane nie.
- Z miłą chęcią drogi Spalding'u Pharoah'u - zaśmiała się, a jej nogi poniosły ją w stronę lasu.
- A gdzie się panienka wybiera? Idziemy się narazie schłodzić w jeziorze - bąknęłam i wyprzedziłem klacz, wpadłem do wody z pełnego galopu, ale szybko musiałem się opamiętać, ponieważ dno osuwało się pod moim ciężarem. Rudzielec wszedł do wody ze znacznie większym respektem, ale gdy ja normalnie stałem obok niej, ona po prostu unosiła się na wodzie, ponieważ jej nogi nie sięgały już piaszczystego dna jeziora, które nie należało do najgłębszych, ale też nie było samą płycizną. Wiatr delikatnie rozwiewał moją krótką grzywę, która ledwo co dawała zapleść się w minimalne koreczki. Jednakże przyszła pora na to, że nawet ja jako olbrzym tej stajni (nie wliczającz Simby i Limby) musiałem płynąć przez wodę, która stawiała delikatny opór.
- Jak się płynie? - Zapytałem i zaśmiałem się na widok rozdymanych nozdrzy klaczy.
- Nie widać? Na co ja się porwałam... Jeśli to nie będzie wyjątkowe miejsce, to, to...
- To co?
- To Cię strzelę! - Krzyknęła, ale już po chwili ponownie skupiła się na płynięciu. Nie minęło pięć minut, gdy znalazłem się na piaszczystym brzegu, które szybko przechodziło w dziko porośnięty las.
- Gdzie mnie prowadzisz? - Zapytał Rudzielec i otrzepał się z nadmiaru wody.
- Szczerze? Sam nie wiem, ale coś czuję, że będzie fajnie - zaśmiałem się.
- Fajnie będzie jak wybiję Ci rząd tych białych ząbków - parsknęła i przeszła między krzakami za mną. Droga trwała pewnie kilka sekund, a po wyłonieniu się między drzewa zauważyłem tylko, że podłoże zmieniło się na skalne. Widok, który rozciągał się przed nami zapierał mi dech w piersiach. Wszystko było tak bajecznie umiejscowione, góry które wydawały się być tylko małymi trojkącikami były najpewniej mieszkaniem wielu organizmów.
- To jak zastrzelisz mnie?

<Rachel? Jak tam proszek do pieczenia 8)>